cukry proste

1:07 PM Unknown 8 Comments







8 komentarze:

alkomatka, czyli dumania matki poimprezowej

9:56 PM Unknown 2 Comments




Nie roztkliwiając się zbytnio, stwierdzam...
...było wesele, był alkohol, był kac i ciężka głowa.

Alkohol, jak to alkohol, rozkołysał, znieczulił i zdemolował nieco neuronalne cytoszkielety naszych mózgów. 
Wino w połączeniu z kaczą nogą sprawiły, że bez problemu porozumiewaliśmy się w języku Woltera.
Jestem przekonana, że przy tradycyjnym podejściu do tematu i wlewaniu w siebie - zamiast wina - weselnej gorzałki, obudzilibyśmy w sobie nie Fransułá, a raczej Wladimira.
A tak, silwuple!

!Wytrzymałam w szpilkach całą imprezę!
 + 50 dla seksapilu 
 + 20 dla szans na koślawe paluchy. 
plusy dodatnie > plusy ujemne = było warto!

Nie obyło się, rzecz jasna, bez spadku formy, spowodowanego trzeźwieniem. 
Niewyspanie i kacowe odwodnienie to + 100 do poczucia przemijania. 
Dobrze, że są dzieci, które nie dając odpocząć jednocześnie wybawiają cię od zapadnięcia się w brzydki umysł.

Alkohol to bezsprzecznie narzędzie szatana. Wodzi na pokuszenie, miesza w głowie, uzależnia. 

W kwestii picia trzymam się pewnych zasad, wypracowanych na przestrzeni "lat błądzenia".
Jako że wódka rozmienia moje wnętrzności na drobne, nie zażywam.
Beknięcie pochmielowe jest dla mnie porównywalne z wyziewami z terrarium dla gadów, gardzę więc piwem. 
Wszelkie słodkości i wermuty tu obietnica brzydkiego pawia, a w najlepszym przypadku brzydkiej kupy. Nie biorę.
Ale wino... wino kochani, to zupełnie inna/lepsza/piękniejsza historia...
... bo, czy ktoś kiedyś rzygał po lampce czerwonego wytrawnego wina? Jeśli tak, to bankowo zaszkodziła mu zagrycha.
Lampka wina to idealny początek wieczoru, jak już (daj Bóg) dzieci śpią.
Nie dość, że rozluźnia, to pobudza nie tylko wyobraźnię, ale i gruczoły płciowe (huhu!)
Mało tego, naukowcy stwierdzili ostatnio, że kieliszek czerwonego wina działa jak godzina na siłowni. Ja im wierzę. Nobel murowany.

Odmładza, leczy, podnieca, kołysze., ajajaj..

Tak, wiem, nadal jest to alkohol, a alkohol to narzędzie szatana. 
Ale sztuka picia to przede wszystkim umiar. 
Jakby nie patrzeć, nawet Zbawca wino pijał. Czy można wyobrazić sobie lepsze rozgrzeszenie?



I żeby była jasność - czasem ma sponiewierać.

2 komentarze:

mamo, nigdzie nie pójdziesz!

10:38 AM Unknown 7 Comments






choć brudzimy, nie słuchamy
wiesz, że bardzo Cię kochamy
                       oczywiste to.

jest nam dzisiaj bardzo smutno 
że nie będzie z nami mamy
                      po co idziesz, co?

jak tylko znikniesz za drzwiami
my zalejemy się łzami,
                    miej świadomość tą

chyba nie chcesz wieczór cały
myśleć, że się zapłakały,
                     żeś jest matką złą?

teraz widzisz, wyjścia nie masz
zdejmij szpilki, zmyj makijaż
                      czy nie lepiej tak?

cóż, my też Cię wymęczymy
piąta rano obudzimy,
                      ale kaca brak

                 



7 komentarze:

spotless minds

11:54 AM Unknown 4 Comments


Brak logiki w działaniach moich najdroższych córuchen budzi czasem we mnie instynkty, których sama się boje, ale walczę, tłumię, tłamszę.

W chwilach kiedy nasze latorośle osiągają monteweresty umysłowej indolencji, kusząca wydaje mi się wizja zrobienia sobie z głowy wydmuszki. 
Krańcowość obrazów wypełniających wówczas moją mózgoczaszkę jest całkowicie nieuzasadniona, "bo ponieważ", wymaganie od dzieci myślenia abstrakcyjnego jest jak oczekiwanie, że świnia sama się zarżnie i zapekluje.

Warto zdać sprawę, że człowiek o upośledzeniu umysłowym w stopniu znacznym to osoba, która zatrzymała się intelektualnie na poziomie dziecka 6-letniego.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę, broń Boże, naszym najsłodszym dzieciom (i wszystkim pozostałym) odbierać godności, pozbawiać ich człowieczeństwa, czy czegokolwiek innego. 
Mój wywód nie wynika jedynie z obserwacji ale jest efektem autorefleksji, która uświadomiła mi, że dzieci nie muszą myśleć i niestety do pewnego wieku musimy być ich prawą półkulą. Ot, natura.

Choć siwy włos tu i ówdzie zanieczyszcza już moją kiepełę, pamiętam jeszcze całkiem sporo z okresu dziecięctwa i owszem, osiągnięcia są, a jakże.

oto exempla, proszszszsz .:

... myłam obrane jabłko w kiblu;
... zmumifikowałam chomika w szufladzie (drastyczne szczegóły pominę)
... jadłam kulki z krzaka w przyżłobkowym ogródku, dzięki czemu zwiedziłam  z mamą pogotowie;
... patynowałam z koleżanką kartki, elegancko opalając je naokoło przy pomocy zapałek (po latach jednak dziękuję sąsiadce, za interwencję);
... pisałam donosy na rodzinę (w grę wchodziła kiełbasa na gorąco, której zabrakło dla mnie);
... zrzuciłam z drabinki wiszącego głową w dół kolegę (ups!);
... topiłam (nie raz) na lampce biurkowej świeczkę;
... tymże woskiem kapałam sobie na rękę, by potem ściągać tą kuszącą warstwę (pewnie nie ja jedyna, jak mniemam)

lista nie jest zamknięta, ale pamięć zawodna, no i wiadomo - do wszystkiego się nie przyznam

Dodam też, że kluczem łączącym te wszystkie kretyńskie historie jest słowo n i e c h c ą c y  

Jakżesz więc mogęż rościć sobie prawo do wkurzania się/pokrzykiwania/grożenia, że szlag mnie trafi, gdy kochana moja Judy mówi, ...
... że przecięła zasłonę, ale to było niechcący; 
... że niechcący narysowała tacie na biurku idealnie wypełnione zielenią koło, o średnicy nakrętki od słoja po ogórach;
... niechcący dotykała telewizora zostawiając przy tym na ekranie co najmniej kilka idealne odwzorowanych śladów swych nieczystych rąk;
... niechcący wygryzła sobie dziurę w rękawie kolejnej już bluzki...
niechcący, niechcący...

Bubu jeszcze nie gada w języku zrozumiałym dla Jana Nowaka, ale gdy rzuca jajecznicą przez pół pokoju , z pewnością robi to niechcący.

Ehhh... Dzieci nie muszą myśleć.
Muszę się z tym pogodzić, przyjąć melisę, stymulować i czekać, czekać... w synaptogenezie nadzieja.



a tu taki smaczek z młodości chmurnej, ale głównie durnej:

do pewnego wieku, byłam przekonana, że znani i uwielbiani nie robią kupy
no bo jak to, Tom Cruise miałby chodzić do toalety i babrać się w tym całym (pardą) gównie?
bez kompromitujących zdjęć w wysokiej rozdzielczości nikt by mnie wtedy nie przekonał
po latach negowania pogodziłam się z faktem, że (proszę wybaczyć niesmaczny kolokwializm) ten kto dupę ma, ten sra.

4 komentarze:

ja się pytam, gdzie jest matka? pytam się!

10:25 PM Unknown 3 Comments


okazuje się, że hasło matka w polskiej Wikipedii zawiera zaledwie pięć zdań (?!?) 
pomijając fakt, że autor tych wymęczonych, nic praktycznie nie wnoszących stwierdzeń, jest na bakier z polską składnią, to kurde, no KURDE, gdzie schowaliście matkę polkę? 
gdzie jest matka? 

i tak, dowiadujemy się, że:

"Matka (mama) – kobieta, która jest rodzicem, urodziła i zazwyczaj jednocześnie wychowuje własne dziecko." 

że co? co to w ogóle znaczy "urodziła i zazwyczaj jednocześnie wychowuje własne dziecko"?
że jak rodziła to już wychowywała, 
czy urodziła nie swoje, 
czy jak?

dalej

"prawie rodzinnym matka jest wstępną krewną pierwszego stopnia w linii prostej, od którego dziecko pochodzi bezpośrednio. (cyt.)

tak Bubu, tak  Judy

jestem waszą wstępną krewną pierwszego stopnia w linii prostej
od dziś tak na mnie wołacie,
i tylko grzecznie!!
bo jakby nie było, pochodzicie ode mnie bezpośrednio, 
beze mnie, same wiecie... <pufff> nie ma...

dalej

"genealogii matkę i dziecko łączy filiacja, a matkę z ojcem łączy koicja."  (cyt.)

tak córeczko, kocham Cię, łączy nas niepowtarzalna filiacja,

ale idź już spać,
mamusia i tatuś chcą się pokoić

ostatecznie

"W języku potocznym matką nazywa się czasem także teściową. Matka wychowująca dzieci z poprzedniego małżeństwa swego męża to macocha."  (cyt.)

tyle.

tyle o matce
GDZIE JEST MATKA?

pewnie siedzi z tyłu...



[tu i teraz zarzekam się, że w najbliższym czasie zedytuję to hasło w Wikipedii, bo wstyd]

Swoją drogą hasło ojciec też potraktowano po macoszemu i pobieżnie, choć jakby nieco czulej.
Z dużym prawdopodobieństwem autorem był mężczyzna, ale bezdzietny.
.

3 komentarze:

dla ojczula - panegiryk

1:23 PM Unknown 0 Comments


co z tego, że czasami, 
na obiad nas karmi czipsami

co, że warkocza nie plecie
po co łysemu to wiedzieć

byłaby to wielka strata
jakby od mamy, tata
różnił się tylko wąsami
kto by świrował z nami


0 komentarze:

jazzed madre

9:40 PM Unknown 0 Comments


Kolejny piątek in libertà
Rozpieszcza mnie ta moja famiglia. Arrivederci Kochani!

Na uszach słuchawki, bilet ztm w kieszeni, autobus uciekł - MERDA!
Dobra, dobra, luz, będzie następny, tranquillità...

Jadę... i żeby nie odstawać od reszty męczę smartfona.
Przeciekawy artykuł o tym, skąd biorą się penisy przerywam, z konieczności przemieszczenia się do chluby stolicy - warszawskiego metra (co za strata! - utknęłam na tym, że węże mają dwa penisy, z których normalnie powstałyby nogi, gdyby nie to, że na drodze ewolucji zdecydowały, że wolą mieć penisy zamiast nóg - HA!)

metro centrum - it's been a while
czekam na koleżankę i powiem szczerze, że ilość mętów kręcących się po galerii skłania mnie do odwiedzenia WC
a tam.... barejszczyzna
leci wujek klozetowy, na obydwie ręce nasadzone ma wielkie role papieru i krzyczy:
"Gdzie nie ma papieru?!"
dziewczyna stojąca przy ostatniej kabinie pokazuje, że tam BRAK.
za chwile słychać z innej kabiny:
"Tutaj też nie ma, ale siedzę! Niech Pan poda pod drzwiami!"

Are you shiting me? 
Śmieję się w głos, jak świr, robię co muszę, wychodzę. 
la śmieszna vita :)
amica ze studiów już jest, 
!riunioni po latach!

piątkowy wieczór sponsorowała spółgłoska DŻ jak dżazzzzz
miejsce przeznaczenia: Studio Koncertowe Polskiego Radia im. W. Lutosławskiego
gwiazda: JAZZPOSPOLITA

No, co tu dużo mówić, CHŁOPACY DALI!
perkusista tak garował, że nabawiłam się syndromu niespokojnych nóg
wieczór był GRANDE
MADRE zadowolona 
Viva la libertà!

ale żeby nie było...

choćby wieczór był najbardziej grande, madre zawsze wróci do swojej casy
bo czymże jest madre sensa famiglia

,,,






0 komentarze:

to co ona! - odsłona 1

5:45 PM Unknown 1 Comments



czyli zelus molestus* na wciąż...



zelus (łac.) zazdrość
molestus (łac.) męczący, <pot.> upierdliwy

1 komentarze:

a kiedy zdzwonimy się po latach... cz.1 - JUDY

12:18 PM Unknown 0 Comments


Judy: Cześć Mamo, co słychać, jak tam twoja terapia?

matKa: A dobrze, wiesz już nie biorę leków, ale mam zakaz wchodzenia na statystyki bloga i musiałam wylogować się z fejsa. Lekarz boi się, że nadmiar informacji może spowodować nawrót zachowań maniakalno-depresyjnych. Zamiast tego mam robić na drutach. Zrobiłam już dla Ciebie wełniany kombinezon na zimę, kostium i szarfę MISS UNIVERSE.

Judy: Acha..., a jak tam tata?

matKa: Na manewrach, wciąż na manewrach.

Judy: Hmmm, a kiedy wraca? Będzie w święta?

matKa: Nie jest pewne kiedy wróci, obstawiam, że będzie musiał zostać jeszcze na kolejną misję. Ale obiecał, że w święta na godzinkę wyłączy monitor. A co u Ciebie kochanie?

Judy: Dobrze, wszystko dobrze. Niedługo wystawiam mój kolejny monodram. Ostatnia recenzja "Neurozy" była bardzo entuzjastyczna. Piszą, że urodziłam się dla dramatu.

matKa: To cudownie Kochanie. Od małego mówiłam Ci, że jesteś lepsza w dramacie od Jandy. Zdzwonimy się później, bo tata ma atak paniki. Awaria prądu. Buziaczki.

Judy: Koniecznie zadzwoń, jak już sytuacja na froncie będzie stabilna, Buźka.


0 komentarze:

matka też człowiek i ma prawo...

12:17 PM Unknown 4 Comments


...mieć czasem wszystko w dupie (lub jak kto woli - tam, gdzie kończą się plecy)
...nie mieć ochoty z nikim rozmawiać
...zrobić na obiad kanapki
...zostawić dzieci mężowi
...wkurzyć się o byle gówno
...zarządzić dzień brudasa
...rozmazać sobie mejkap
...zamknąć się w łazience
...tracić czas na głupoty
...zostawić w zlewie brudne gary
...zjeść całą czekoladę
...zrobić sobie kawę nie pytając, czy ktoś się napije
...nalać sobie wina nie pytając, czy ktoś się napije
...pozazdrościć
...zgryźć lakier z paznokci
...zrobić irokeza
...pomarzyć o byciu grupie wielkiej gwiazdy
...zrobić sobie zdjęcie topless
...
...
...
...



4 komentarze:

słów kilka o tolerancji...

12:21 PM Unknown 0 Comments


...a może raczej o tolerowaniu pewnych zjawisk natury codziennej w kręgach rodzinno-domowych.

Wczoraj znalazłam chwilę na refleksję, jakie to osobliwe, że w zależności od warunków nasza tolerancja dla wielu zjawisk/zachowań/faktów rośnie lub maleje. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność i na pewno każdy z nas ma ich w głowie na pęczki, ale - jak nietrudno zgadnąć - mnie, jako matkę najlepszą, interesują obecnie te natury domowej.

Mówiąc o zjawiskach i zachowaniach, mam rzecz jasna na myśli te, wywoływane przez domowników i te które mogą stać się ich udziałem.
Wiadomo, że nie chodzi o recytowanie wierszy przy herbacie czy dobrowolne pranie skarpet, ale o sytuacje z natury tych
upierdliwych/wkurzających/obleszkowatych itepe.

Wyobraźmy sobie naszą reakcję na pierdnięcie (pardą) przy obiedzie.
(wiem, powinnam napisać "puszczenie bąka", ale w tej sytuacji chodzi o bezpardonowe, głośne i niebudzące wątpliwości co do autorstwa pierdnięcie)

Sytuacja 1. Pierdnięcie bobasa
Nasza reakcja: "Och Kochany mój bobasku, tak sobie słodko popiardujesz? Jak słodko."

Sytuacja 2. Pierdnięcie 6-latka
Nasza reakcja: "No wiesz co, dziecko moje kochane?! Nie robimy takich rzeczy przy stole. Wypadałoby powiedzieć przepraszam."

Sytuacja 3. Pierdnięcie osobnika w wieku średnim
Nasza reakcja: "Cham. Świnia. Jesteś obrzydliwy."

Sytuacja 4. Pierdnięcie staruszka
Nasz reakcja: "... Poproszę ziemniaki."

Można iść dalej i pierdnięcie (pardą) przy obiedzie zastąpić uświnianiem stołu, glamaniem połączanym z ekspozycją miksu komponentów obiadowych, wycieraniem nosa w rękaw, gmyraniem w otworach cielesnych, etc. etc..

Jasne jest więc, że wraz z wiekiem winnego wykroczeń, dość regularnie nasza tolerancja do tego typu żenujących historii maleje. Czasem nawet zbliża się do punktu ZERO TOLERANCJI.
W momencie, kiedy nasze oczekiwania zaczynają jednak pikować tolerancja znów zaczyna niezwykle wolno, ale jednak rosnąć. No bo nie wymagajmy od stareńkiego staruszka, że zawsze zapanuje nad fizjologią, a z dużym prawdopodobieństwem nawet tego nie zauważy. Z całym szacunkiem do starszych osób, oczywiście.
Fizjologia jest fizjologią.

Do wszystkich osób zdrowych na ciele i umyśle, będących w wieku, kiedy oczekiwania wobec nich są często większe niż ich możliwości, tymczasem apeluję:

Na litość boską, kultury!


0 komentarze:

dżinks, czyli jak być bohaterem w swoim domu

1:59 PM Unknown 0 Comments




0 komentarze:

zamiana ról - poranek

10:43 PM Unknown 0 Comments


Wyobraźmy sobie:

Rano. 6:30
Ktoś stuka w moje ramię:

"Mamo, wstawaj na śniadanie.
Wstawaj bo grzanki Ci wystygną.
Spóźnisz się do pracy i Cię wywalą.
Wstaaaawaaaaj."

Moja powieka ani drgnie.

"Mamo, nie udawaj, że mnie nie słyszysz, bo wiem, że słyszysz. [na boku - "Co za wór."]
Wstawaj!!
Jak nie wstaniesz, jak skończę liczyć do trzech, to obiecuję Ci, że w tym tygodniu nie wypijesz żadnego wina."

Powieka unosi się powoli.

"Ale chce mi się spać."

"Mi też się chce, ale wstałam już półtorej godziny temu, żeby wszystko naszykować, więc wstawaj natychmiast, bo zaraz mnie szlag jasny trafi."

"Ale ja nie chcę dzisiaj iść do pracy. Tylko dzisiaj. No pozwól."

"Nie słucham w ogóle tych głupot. Wstawaj, bo przez Ciebie spóźnię się do przedszkola".

Wstaję. Niechętnie, ale wstaję. Światło razi mnie w oczy. Katorga. Opadam na łóżko.

"No już, wstawaj, tu masz ubranie, jak się ubierzesz to Cię uczeszę. I pośpiesz się, bo dzisiaj dzień zabawkowy i muszę wybrać, co ze sobą wezmę."

"A włączysz mi wiadomości?"

"Jak zjesz i szybko się wyszykujesz, to może puszcze Ci jakiś skrót. No, pośpiesz się."

Wstaję. Niechętnie, ale wstaję. Ubieram się. Kurde, niewygodnie mi w tej bluzce.

"Niewygodnie mi w tej bluzce. Chce inną."

"Mamo, nawet mnie nie denerwuj, nie będę teraz szukać innej bluzki, nie mam czasu, jeszcze zabawki nie wybrałam.
Jak zdejmiesz tą bluzkę to nie obejrzysz w piątek Tygodnika Kulturalnego"

"Ale, ja chce obejrzeć..."

"No to, bez dyskusji."

Zostawiam bluzkę. Męczę się w w niej. Nie wiem co to za bawełna, ale pewnie bluzka w pociągu szyta. Rękawy jakieś pokręcone...

Idę jeść. Nie wiem, po co mi ten talerz, przecież grzanka w ogóle nie kruszy.

"Mamo, chodź już, uczeszę Cię.  O matko, nie wiesz do czego służy talerz, zobacz co się dzieje na stole!?  No szlag mnie trafi."

O co jej chodzi. Strzepnę okruchy na podłogę i załatwione.
No. Już. Elegancko.

Czesanie. Tortura. Nikt nie powinien tak cierpieć. "Ałaaaaaa"

"Nie histeryzuj, mamo"

Wiadomości. Nareszcie.

"No, Mamo, wyłączaj telewizor, wkładaj buty i wychodzimy!"

"Uhhhh." Wykrzywiam twarz w grymasie, może się ugnie.
Nie. Znów się nie udało.

No dobra. Mantrujemy.
Lubię chodzić do pracy. W pracy jest fajnie. Lubię chodzić do pracy. W pracy jest fajnie. Lubię chodzić do pracy. W pracy jest fajnie.


0 komentarze:

skaza na matce

10:59 AM Unknown 0 Comments


Tak.
Do ideału mi daleko.
To jest fakt, który znam, akceptuję, często zwalczam, czasem ignoruję.
Pozwolę sobie pominąć kwestie aparycji (co ciekawe w wielu językach "aparycja" oznacza ZJAWĘ/WIDZIADŁO - imagine that), bo to rzecz całkowicie względna.
Wracając do meritum - tak - za dużo zrzędzę. Brak mi cierpliwości.
Za dużo krzyczę i trudno się dziwić, że moje "krwie z krwi" bywają tak hałaśliwe, że nie zagłuszyłaby ich nawet grupa synchronicznie walących młotami roboli.
Tak. Zdarza mi się karmić młode powszechnie zohydzoną (słusznie zresztą) parówką.
Co gorsze - nie wychodzę z dziećmi na dwór w każdą pogodę/słotę/piżdżenie/gwiżdżenie.
Czasem tak zwyczajnie, tak po prostu - po ludzku, nie chce mi się. Egoizm w czystej postaci, bo tak, wiem odporność, bla bla bla. Mea culpa.
Podziwiam, a może raczej nie mogę wyjść z zadziwienia, gdy widzę przez okno ludzi, których dosłownie ŻADNA pogoda nie zniechęci do zawinięcia swojego malca w tobół i wypulenia się na spacer. Oklasky!
Nie wypełniam swoim pociechom każdej wolnej chwili zabawami edukacyjno-motoryczno-ruchowymi. Tak - udostępniam telewizor, barku jeszcze nie.
Tak - wymagam za dużo, zapominając czasem, że dziecko jest tylko dzieckiem.
Nie cierpię zabaw w ludziki/laleczki/stworki (uzmysławia mi to, jak źle już jest z moją dziecięcą wyobraźnią). No nie potrafię znaleźć dystansu i bez pardonu odmawiam uczestnictwa.

(lista przewin jest dłuższa, ale poziom masochizmu nie pozwala mi pogrążyć się powyżej uszu)

I żeby nie było, jest wiele rzeczy, które robię po bożemu, jak matka najlepsza (wrodzona skromność nie pozwala mi na triumfalistyczne punktowanie zasług). Być może nie ujmują one całkowicie wagi wszystkich codziennych zaniechań/pominięć/odstąpień, czas pokaże. Jeśli jednak ceną za bycie niemal-idealną matką miałaby być utrata autonomiczności egzystencji to chyba wolę trwać w stanie obecnym.
Póki na koniec dnia mogę usłyszeć "Bardzo cię kocham, mamo", to chyba jeszcze nie muszę się martwić, że nakręcą kiedyś o mnie hallmarkową produkcję "Nie dla ciebie kwiatki na Dzień Matki".

Czuwaj.

0 komentarze:

Consummatum est

11:21 PM Unknown 1 Comments


Wielki Piątek.
Nie wypada być niepoważnym.
Nie planowałam niczego pisać, ale coś mnie tknęło.
Tradycyjnie, rokrocznie uczestnicząc w transmisji drogi krzyżowej z Koloseum zdałam sobie sprawę, że rok temu inaczej przeżywałam ten czas. 
Radość z narodzin młodszej córki gasiła dręcząca wiadomość o chorobie najbliższej mi osoby. 
Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że to doświadczenie (ten krzyż) wpłynęło na mnie w istotny sposób. 
Zmienił się mój stosunek do życia. 
Teraz wiem, że chwile dające nam psychiczny komfort są nie do przecenienia. 
Nie zadręczam się tym, co niewarte zadręczania. 
Minął rok, ścisku w gardle brak. 
Kocham swoją rodzinę.
Jest dobrze.

1 komentarze:

Safety first

5:14 PM Unknown 0 Comments


Dziś, na profilaktycznym przeglądzie podwozia sympatyczny eskulap od spraw babskich uświadomił mnie, że w moim lewym jajniku siedzi przyczajony, głodny wyzwań pęcherzyk.
"Nie wiem, jakie Państwo macie plany, ale sprawa jest do szybkiej realizacji" - rzekł medicus.
"Ha ha ha" - pomyślałam.
Musiałabym chyba doznać jakiegoś silnego i trwałego urazu istoty szarej, żeby się teraz zdecydować na kolejny progesteronowy koktajl i wszystko, co z nim związane.

Nie omieszkałam powtórzyć owej lekarskiej dykteryjki Dżinksowi, na co złożył oświadczenie, że w celach poprawy bezpieczeństwa antyterrorystycznego zwiększamy dystans do 10 metrów minimum, bo pojawienie się w domu kolejnego ekstremisty grozi utratą głów (bankowo pierwsza poleciałaby moja).

Wiadomo, jakby się zdarzyło (nie daj Boże) kochałabym jak własne i być może, ale to  b y ć  m o ż e, przyjdzie czas na osuszanie kolejnego kikuta. Na razie okiełznam domowy dżihad.


0 komentarze: