z pytań retorycznych matczyny monodram
Bywa, że w lustrze widząc wykrzywioną grymasem twarz, myślę sobie:
"Po cholerę tak zrzędzisz, smendzisz, psioczysz?
Co Ci z tego przyjdzie?
Nic, poza tym, że jeszcze kilka lat, może nawet miesięcy, a będziesz musiała wydać fortunę na szprycowanie kwasem, skoro ulewa Ci się on litrami, tworząc ponure żleby na fasadzie.
Cóż z tego samoganienia zostaje, gdy w uszach dzwonią nieznośnie pytania odpowiedzi się nie upominające, bo wiadomo, matki materia - monodram.
I ciągle, i ciągle rolę swą powtarzam, bo mówią, że trening czyni mistrza, a matka musi być mistrzem w dziedzinach mieszczących się między ściegiem krytym ręcznym a ingrediencją stolca.
I wciąż, i wciąż rzucam na lewo, prawo:
czy w tym domu będzie kiedyś porządek?
czy możemy już wyjść?
czy nawet siedząc na tronie, nie mogę mieć chwili spokoju?
któraś wie może, do czego służy mózg?
po co mi ten papier, wyglądam jak śmietnik?
czy rozumiesz znaczenie słowa "już"?
pójdziecie wreszcie spać?
czy możesz się nie drzeć jak stare gacie?
czy ktoś może mi powiedzieć, co tu się stało?
czy aby to nie pora na moją lobotomię?
...
Nie oczekując reakcji publiki, bo odpowiedzi zaśmiecają cerebrum, mój główny narząd OUN, układam co dzień na nowo litanię, która kończy się zawsze trzema kropkami.
Mój monodram udoskonalam, szlifuję, odejmując czasem kwestie, które niczym mokry spandex przylgnęły już do ciała - niemalże stanowiąc jedność.
Z biegiem lat coś traci ważność, coś się rodzi - cykl.
Lista, jak pukle Wodeckiego, wciąż długość trzyma stalą, jedynie treść z niej wypływająca zmienia koloryt i woń.
Czy, czy i czy
Po co, dlaczego, kiedy...
Kurtyna nie chce opaść...
2 komentarze: