powiem Ci to prosto w fejs

Nie zawsze strzelam śmiechem. Nie zawsze się da. Nie zawsze mam amunicję.
Ale, jeśli tylko uda mi się przeładować magazynek, nie waham się. Bang.
Dystans i poczucie humoru ratują przed poczuciem beznadziei. 
Nie lubię brodzić w mule, bo zwyczajnie trudno z niego wyjść. 
Ktoś powie, że zamulam nieustannie, że dzieci, że mąż, że okres, ale przecież te wyrwane z kontekstu, fejsowe (nierzadko zresztą błyskotliwe) postękiwania, są jak balet oglądany przez bardzo brudną szybę. Niby coś widać, coś się gibie, ale czy to niewiasta czy mim z parasolem?

Był taki  m o m e n t  w moim życiu, że usunęłam się z fejsa.
W zasadzie, powinnam napisać, że wylogowałam się, bo konta na fb są wieczne, jak Lenin i pluskwy.
Męczył mnie ten cały ekshibicjonistyczny, śmieszny świat cudzych obiadów, statusów i dziubków.
Założywszy bloga, głodna lajków, fejmu i splendoru, wróciłam po czterech latach niczym córka marnotrawna, tyle że bez strupów, łachmanów i schodzonych chodaków.
Nie żałuję, choć niewiele się tu zmieniło (niektórzy ciągle grają w jakąś farmę). Najważniejsze, że można tu znaleźć ciekawych ludzi, świrów, hydraulika i burmistrza dzielnicy.
Ale czy można kogoś poznać?

Nie istnieje prawda absolutna o człowieku, bo nikt z nas nie jest odarty z własnych, niewypowiadanych nigdy, myśli.
W mediach społecznościowych jest w ogóle niewiele prawdy. Tutaj prawda o człowieku podlega nieustannemu filtrowaniu, do momentu, aż wszystkie zanieczyszczenia, jakie w sobie nosimy zostają wypłukane, jesteśmy zdatni, strawni, społecznie akceptowalni (przynajmniej dla "zafrendowanych").

Witaj w świecie SIMS.
Ty wpadasz do mnie, ja do Ciebie, jest trochę jak na imprezie. Nie znamy się zbyt dobrze, ale może łączy nas poczucie humoru, słabość do wina, zamiłowanie do absurdalnego dowcipu, doświadczenie rodzicielstwa.
Nie wiemy o sobie niczego, trzymamy się powierzchownych wrażeń, skojarzeń, przeczuć.
Nikt nikomu w gary nie zagląda, choć pewnie znajdą się tacy, co lubią.

Fejsbuk to miejsce łatwych doznań, większość szuka tu rozrywki, kotów, filmików jak małpa wkłada sobie palec w tyłek, takie tam.
Jest też całkiem spora rzesza poszukująca jadu. Tankuje go jak paliwo do przeżycia kolejnego wypchanego farmazonami dnia.
Szybko, łatwo, bez wysiłku - dieta ciasteczkowa. 

Polubiam, polubiam, polubiam. Nie zawsze czytam, ale polubiam.
No taka specyfika miejsca i ludzi. Gdyby tu był zakład golarza Filipa, każdy wychodziłby z inną, niezbyt dopasowaną, peruką lub bez piega.

Każdemu według potrzeb. A ludzie, jak to ludzie - "Wina i igrzysk i kotów z palcem w tyłku!"

Od jakiegoś czasu część moich tekstów trafia do wirtualnej szuflady "wersji roboczych" (oto ja - laska marszałkowska).
Kiedyś tam przyjdzie na nie czas.
Obawiam się jednak, a nawet jestem pewna, że zawsze przegrają z niewyszukanymi konstatacjami o winie, bo może 60% Polaków nie czyta, ale za to 90% pije. 

rozdarta, jak matka

Czytałam o katarach, kaszlach. O syropach czytałam.
Mroczne historie o elektrolitach.
Syrop cebulowy... bleh, fekalny upiór, grasujący do niedawna po Bratysławie to, w porównaniu z nim, przyjemniaczek.
Najmocniejsze lektury czekają na ciężarne i świeżo upieczone. Zamiast relaksu, laksacja.
Przeszłam to, byłam, widziałam, zmęczyłam się.
Czas leci.
Nie śledzę już trendów w jaglance. I tak nie jedzą.
Namieszałam już swoje, w tych cielęcych wywarach. Zblendować, ugnieść, rozdrobnić.
Nie chcę znać "5 sposobów na bycie lepszą matką", ani "13 kroków do kulinarnego master level".
Nie interesują mnie najnowsze sposoby na zapieranie. Nie zapieram już od lat. Nikogo wszak nie dziwią zanieczyszczone dziecięce tekstylia.
Nie czytam, co zmienia macierzyństwo - już wiem, jak w nim nie zwariować - wciąż nie wiem, czy się da. Emocjonalna sinusoida.
Nie jestem na bieżąco w temacie karmienia piersią. Cieszę się, że ta "dwójka" stworzona jest tez do niższych celów.

Nie jest łatwo być matką, rozdartą między tym co dobre według reszty świata, a tym co dobre według mnie.
Wokół tyle idealnych Krystyn, całkowicie poświęconych rodzinie, gotujących tak, że nie muszą oddawać fartucha, nie krzyczących na dzieci, nienaznaczone klapsem.
Nie jestem Krystyną, ale nie biczuję się już
Dzieci przybierają, dziur w zębach nie mają, choć czasem ich nie myją.
Pielęgnuję je, jak są chore, tulę, jak są smutne, karzę, jak są nieznośne.
Kocham je niemierzalnie.
Zdarzyło mi się wymierzyć klapsa - przyznaję. Rzadko i zawsze z poczuciem osobistej porażki.
Nie cofnę tego, ale mimo żalu do samej siebie, wiem, że nie stałam się przez to matką-potworem. Piekło się nie otwarło, chcąc mnie pochłonąć.

Codziennie któraś z nas ma sobie za złe, że nie karmi piersią, że dzieci wlepione w ekran, że mięsny jeż dla rodziny nie przypomina nawet jeża.
Tymczasem, nie muszę wykarmić dziecka piersią, żeby stworzyć z nim więź.
Nie muszę rozpamiętywać błędów, bo dzięki nim jestem lepsza.
Nie muszę serwować dzieciom kaszotto z dodatkiem komosy białej i surówki z ekologicznego selera, żeby wiedziały, że są dla mnie wszystkim.
Nie staną się troglodytami, jak nie przeczytam im trzy razy pod rząd bajki na dobranoc.
I, wreszcie, wiem że mogę mieć czasem dość wszystkiego i nadal być całkiem niezłą madre..

Jestem Natalka.

Niedziela była ciepła.
Grzechem byłoby siedzieć w domu, choć czasem grzech nie grzeszyć.
Dzieci, jak zawsze, gotowe były na przygodę lub co najmniej grzebanie patykiem w piachu.
Kierunek - park szczęśliwicki.
Mnóstwo ludzi, rodzice, dzieci, psy, cała reszta.
Drabinki, piaskownice, zjeżdżalnie - oblężone jak Konstantynopol.
Tosia - ortodoksyjnie wyznająca bujactwo, ruszyła w stronę huśtawek. 
Sukces, zwolniła się jedna sztuka
Bujamy się, jest miło. Do przodu, do tyłu, do przodu, do tyłu. 
Nie minęły dwie minuty, jak podszedł starszy mężczyzna i bez krępacji oznajmił dość oschle. 
"Będziemy chcieli się zaraz pobujać" Wskazał na chłopca i dziewczynkę. "Bliźniaki chcą się pobujać."
Obawiałam się, że Tosia stawi czynny opór, ale antypatyczna powierzchowność dziadka bliźniaków skutecznie ją zniechęciła. Antypus, ale skuteczny. 
Muszę jednak przyznać się do tego, że zafascynował mnie jego styl bujania. 
Stanął miedzy dwiema huśtawkami, złapał obydwie i zaczął. Mach, mach, Mach, prędkość dźwięku. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak wywijał huśtawkami wypełnionymi dziećmi. 
Bliźniaki prawdopodobnie widziały już przelatujące anioły. Najważniejsze, że zadowolone i po równo je wytrzęsło. Magister inżynier hardkoru.

Spacerek, lody, wracamy na plac. Kolejka do huśtawek świadczy, że mamy do czynienia z godzinami szczytu. Ale, ale, huśtawka dla większych wolna. 
"Chodź Tosia, wezmę Cię na kolana i razem się bujniemy"
"Dobze"

Koło nas buja się dziewczynka. Na oko, pięcioletnia. Różowa sukienka, białe rajstopy, różowy bezrękawnik, loki w stylu małej Shirley Temple. Obrazek dopełniało ubrudzone błotem kolano i zdarty nos.
"Proszę Pani, a czy Pani wie..." - mówi do mnie dziewczynka, chwilę po naszym pojawieniu.
"Byliśmy na tej wielkiej górze, weszliśmy na sam szczyt. Tak jest dużo kamieni i jest bardzo bardzo stromo. No i zaczęłyśmy tam biegać."
Po chwili podbiegają do niej dwie, nieco starsze, z troską oglądając jej rany i pocieszając. Za chwilę już ich nie ma. Mała kontynuuje.
"No i zaczęłyśmy tam biegać."
" I widzę, że chyba się przewróciłaś. Nic sobie nie zrobiłaś?"
"Zdarłam kolano i nos, o tutaj. Ja nawet fikołka zrobiłam."
"Musisz być dzielna, bo w ogóle nie płaczesz."
"Tak. Bardzo dzielna. Ale gdyby Helena nie zaczęła uciekać, to by się nie stało."
Spytałam się czy daleko mieszka i czy przyszła tu sama, bo takie sprawiała wrażenie.
"Z mamą przyszłam. Ona jest z tą małą dzidzią w niebieskim wózku, która nam się ostatnio urodziła."
"Acha, czyli masz małą siostrę. To miło."
Westchnęła
"Tak, Celinka Apolonia. No tak ją nazwali."
W międzyczasie Tosia postanowiła bujać się sama na "dorosłej" huśtawce.
Poinstruowana, że ma się nie puszczać, bo spadnie, postanowiła pomachać do Taty, puściła się i spadła. Michalinka skorzystała z dramatu i zajęła miejsce Tosi. Plus 50 za szybkość, minus 30 za empatię.
"Twoja siostra, jest trochę taką płaczącą siostrą. Tak jak Celinka jest płaczącą siostrą." - mówi dziewczynka do Michalinki, zupełnie niezainteresowanej rozmową.
Nie ukrywam, że mnie rozbawił ten, niezwykle dojrzały, wywód pięciolatki, więc włączam się znów.
"To znaczy, że Twoja siostra dużo płacze."
"O tak. Ona płacze ciągle. I ciągle budzi naszego tatę - Maksa."
"To Wasz tata chyba dużo śpi, co?"
"Tak, na kanapie w dużym pokoju. Hania, ta dziewczynka w różowej bluzie, często też się tam kładzie."
"Czyli masz jeszcze jedną siostrę?"
"Nie zupełnie. Moja mama rodzi dziewczyny i dziewczyny i dziewczyny. Tylko dziewczyny."
"To ile masz sióstr?"
"Najpierw urodziła się Nadzieja, potem Hania, Zosia, Helena i ja. A teraz jeszcze Celinka Apolonia. A kiedyś byłam najmniejsza i siostry mnie kochały. Bardzo mnie kochały. Teraz urodziła się Celinka Apolonia i już się mną nie interesują. A ja czasem wołam 'Helena, Helena", a ona nic nie mówi tylko idzie."
"Ciężko jest nie być najmłodszą, co?".
"Tak. Ciężko. No, ale tak już jest."
"Przepraszam Cię, a jak TY masz na imię?"
"Jestem Natalka."

W pewnym momencie zorientowałam się, że stoję przy huśtawce i rozmawiam z nieswoim dzieckiem, podczas gdy moje własne rozpełzły się po placu, a rozmowa wciąga mnie bardziej niż z niejednym dorosłym.
W międzyczasie podbiegły jej siostry (teraz już wiedziałam, że to siostry) przejęte tym, że Helena wykrzykując, że schowa się tak, że nikt jej nie znajdzie, schowała się tak, że nikt nie mógł jej znaleźć.
Natalka przerwała im pytaniem "Co chcecie przez to powiedzieć?"
Najstarsza, w włóczkowym berecie skwitowała "Że jest nas o jedną mniej."

Życie to ciągła walka, czy mamy 5, 35, czy 75 lat.
W chwilach zgryzoty fajnie jest wygadać się przed kimś, choćby nieznajomym.

PS Pozdrawiam Tatę - Maksa. Wyśpij się chłopie. Jutro do pracy!

Anna i Kristoff 15 lat później, czyli kraina lodu

- Krzysiek?
- Tia?
- Wyniosłeś śmieci?
- Jezu, co żeś się na te śmieci uparła? Śmieci, śmieci. No wyniosłem, zawsze wynoszę. Tylko, najdroższa moja, czemu nigdy ich nie ugniatasz? Chcę coś wyrzucić, one się wysypują, chcę je ugnieść, a tam na wierzchu stary, ślimaczący się makaron. Żadnego patosu, kompletny syf. Rękaw po łokieć upieprzony.
- Wiesz co, już byś tego makaronu nie wyciągał. Zobacz ile ja robię, dla Ciebie, w domu, latam, ścierą macham, śniadanko, kawka, pod nos wszystko, niedługo motór w dupę przyjdzie mi wsadzić, żeby ta maszyna chciała ruszyć, a ten mnie syfem werbalizuje..
Skoro śmieci wyniesione, to powiedz mi, co tu tak cuchnie?
- Aniu, kochanie, życie! Życie to pasmo smrodu, poprzetykane chwilami bezwonnej harmonii i nudy.
- O proszę, neandertal poeta. Mnie jakoś brak smrodu nie nudzi, więc weź po prostu idź się umyj, bo na tym piżmie nie zarobisz.
- Po co mam się myć, skoro ciebie będzie dzisiaj boleć głowa. Ostatni bastion męskości mam zamienić na morski powiew kostki do pisuaru? Wiesz, z jaką utratą testosteronu się to wiąże?
- On ci się, Kristofferson, wylewa nogawami, więc jak trochę go stracisz, ludzkość nie zapłacze. Zresztą wiesz, możesz się nie myć i tak wychodzę dziś z Elsą na lody, ale jak wrócę to jedyne lody, na jakie Ty możesz liczyć, to takie DIY.

*****

- Krzysztof... powiedz mi, czy naprawdę tak trudno wybrać dobrego ogórka? Kolejny raz kupiłeś sflaczałwego z jednej strony.
- Niechaj nabiją mnie na lodowy pal. Anno, żono, soli w oku życia mojego, czy wiesz ile wybierałem tego cholernego ogórka, byś mi znów nie imputowała, że jak zwykle z flakiem przychodzę? 10 minut stałem, jak przygłup i macałem wszystkie, każdego z osobna, czy aby nie miękki, nie zgniły. Musiałem wyglądać jak debil, bo podeszła do mnie babka z obsługi, z pytaniem, czy długo tam jeszcze będę stał i macał warzywa. Oczywiście powiedziałem jej, że będę tak długo tu stał, aż w ręce trafi mi twardy. No nie trafił, ale ten był najmniejszym impotentem.
- Ty, jak się rozwiniesz... No, w każdym razie, następnym razem, jak będą tylko takie, nie bierz w ogóle. Mały czy duży, impotent to impotent. Do konsumpcji nie dojdzie.

*****

- Aniu, aniele, żono, napijesz się ze mną wina?
- Kris Kristofferson, przecież wiesz.
- My coś dzisiaj tego?
- Przecież wiesz. Polej, bo się szkło kurzy.
- Obiecaj mi, że ten kieliszek nie pójdzie na marne, jak wczoraj, przedwczoraj, przedprzedwczo...
- Dobra, skończ. Takie gadanie mnie nie nakręca, przecież wiesz. Masz jakiś film?
- Dla Ciebie wszystko, najdroższa. Komedia, sensacja, stosunki bilateralne?
- Coś mocnego, kochanie, coś, co mnie nie uśpi.
- No tak, to prawie niewykonalne, ale może ten, podobno dobry i z tym aktorem, co lubisz. Co Ty na to, Aneczko. Aniu. Anna śpisz?
...

maseczka z Paulo Coelho

Taka to już nasza ludzka natura, że lubimy sobie ciut podkoloryzować rzeczywistość, nagiąć nieco porządek rzeczy, pozgrywać lepszych, ciekawszych, no po prostu poudawać, że jesteśmy kimś, kim nigdy nie byliśmy i z dużym prawdopodobieństwem, nigdy nie będziemy. Kładziemy maseczkę i czekamy na efekty.

Czeluści fejsbukowe to, pod tym względem, istne dzieło Szatana (nie wyznaje tego pana, wbrew pozorom, ale nie piszę go z małej, bo trochę strach).

Pantoflarz wrzuca co i rusz szowinistyczne dowcipy; co z tego, że w niestandardowych ustawieniach prywatności, w okienku "Nie pokazuj", wpisał Mysia Pysia (pieszczotliwie o żonie, Zofii).
Coś jakby rodzina redneków z Teksasu zrobiła rodzinne zdjęcie na ganku. Byłaby sielanka, gdyby nie zawartość piwnicy, no ale... piwnicy nie widać.

"Czytamy" kogoś, widzimy ułameczek człowieka, zniekształcony fragmencik ludzkiej właściwości. Wybielony Facetunem ząb, międzykebabowe osiągi na endomondo (o kebabach sza), dziubek w windzie, dziubek w kiblu. Krystyna oglądając "Trudne sprawy" Nowaków, w przerwie na reklamy klika, że interesuje się wydarzeniem "sezon 2016/2017 w Filharmonii Narodowej". Nooo, być może.

Mnożą się na scianach ludzie-aforyzmy, sypiący złotymi myślami na każdą porę dnia i nocy, cytujący wielkich myślicieli i małomiejskich-geniuszy.  No po prostu, pałlokoeljowe pokolenie sołszyl-kaznodziejów. I że niebo gwiaździste, że życie jest jak cośtam cośtam, bądźmy tacy a nie sracy, w domu, w szkole, no i w pracy. O dzieciach Korczakiem, a w domu:
 "Mamo, chce mi się jeść. - Daj mi spokój, nie widzisz, że złotych myśli szukam na łola? Z głodu nie umierasz."
Nie powiem, czasem jakiś cytat, myśl, przesłanie, piękne są, prawdziwe są, aż się chce zacytować. No dajmy na to, że po nocy zawsze przyjdzie dzień. Życiowe takie.

Są też ludzie-monopole, wiedzą wszystko, znają się na wszystkim, są najśmieszniejsi; się nie śmiejesz? znaczy tępyś, śmiejesz się? gorzej, znaczy, żeś tępy i owczopędny. Megalomańsko reklamują cygarety i łyski. Mają tylu fanów, że przez przypadek odpowiadają tylko na włąsne komentarze. Koneserzy-monopoliści-profeci, na których oświecenie spływa wraz z kolejnymi przelewami od sponsorów. No jak oni już coś polubią, to musi być super. Lajkamy to na fejsie

Nie wiem, skąd się biorą, ale są,  ludzie-amoki.  Śmieją się, cieszą cały czas, sypią dowcipasami, w statusie zawsze zrelaksowani, wypoczęci, wniebowzięci z użytkownikami lub bez. Nic ich nie rusza, kochają wszystkich, życzą nam cudowności na dzień i wspaniałości na noc. Czują się cudownie oglądając film o  i fantastycznie słuchając nowej płyty Dawida z wąsem.
A ja się pytam "Czy Twoja matka, wie że ćpiesz?" (cytat zupełnie kradziony)

I oczywiście członkowie komisji inwentaryzacyjnej Ich galerie zdjęć to remanent codzienności. TU byli, TO jedli, pili w baksie TAKĄ kawule i na dodatek kubek pasuje im do TYCH oprawek. Widzieli TAKĄ kobicinę, no jakżesz ONA się ubrała. (tu selfie z kobiciną w tle - thumbs up). Jest smuteczek (tu smutny dziubek), bo TAKA już pora (tu zdjęcie shokująco wielkiego modelu CASIO), a my jeszcze w TEJ kawiarni nie byliśmy. Grunt, że TE  nowe trampki, wciąż TAK białe.
Ale, że matka w domu żurem dzieli, już się nie nada. A szkoda, dobry żur nie jest zły.

Nie można nie wspomnieć o związkowcach. Ich uczucie możemy obserwować z wypiekami na ścianie, lub po prostu przestać ich obserwować (dzięki Bogu, można). Dziś czują się znów zakochani z użytkownikiem. Jutro do dupy z użytkownikiem. Zniecierpliwieni z użytkownikiem. Słit focia z dziubkami w dzień patrona schizofreników. Świętują miłość z użytkownikiem. Faceci są do dupy bez użytkownika. Facetki są do dupy bez użytkownika. Status związku - to skomplikowane.
Nazbyt.

Są jeszcze ludzie-MEGA, dla których wszystko takie właśnie jest. MEGA film, piosenka, baba z wąsem, dowcip, koń, korek na Puławskiej nawet (ten akurat bywa mega).

No i ludzie-matki (nie daj Boże, blogujące) marzące o chwilowej popularności, wykraczającej poza żłobkową Radę Rodziców. Te dopiero są śmieszne. No szkoda ludzi, szkoda.

Von Der Konzeption Bis Zum Prototyp - Czyli Marzenie O Macierzyństwie Vs Rzeczywistość Vol.2

vol.1

Budzisz się rano, a może raczej w nocy. Nie wiesz czy się budzisz, bo przecież chyba wcale nie spałaś. W zasadzie cały czas karmisz. Wytrzeszczone gały listonosza uświadamiają Ci, że przestałaś chować piersi pod bluzkę. Facet zaczyna przychodzić bez poczty.

W szkole rodzenia dowiedziałaś się, że najlepiej przewijać dziecko przed karmieniem. Przewijasz, karmisz, znów przewijasz, bo wiadomo, że ssanie pobudza sznur jelit i kolejny pampers wypełnia się treścią. Po wielu tygodniach dojdziesz do wniosku, że przewijanie przed karmieniem to propaganda podsycana przez pieluchowe lobby.

Po dwóch tygodniach permanentnego niewyspania zaczynasz popłakiwać w dzień. Po trzech popłakujesz w nocy. Pięknie miało być, wesoło - w końcu pół roku wózek wybierałąś, a okazało się, że on po prostu wozi.

Dzięki Bogu, kikut odpadł. I pomyśleć, że ten zaschnięty kawałek człowieka to symbol wieloletniego procesu usamodzielniania. Z biegiem lat przestaniesz to rozpatrywać w kategoriach wieczności.

Jest dobrze, maluch jest kochany, słodki i pachnący. Jest dobrze, jest zdrowy, kochany i pachnący. Jest dobrze. Kochany, pachnący.
Mantra okazuje się zbawienna. Czasem.

Dzwoni do Ciebie mama, teściowa.
Twarda jesteś, wszystko dobrze, dajesz sobie radę, pomoc niepotrzebna, jesteś czołgiem, śpisz, zmywasz, góry bawełny pokonujesz żelazkiem .
Jednym słowem - kłamstwo.

I mąż.
"Długo jeszcze ten połóg? - Tak. Mąż Cię wspiera, zakupy zrobi, zmyje czasem, kotleta usmaży. Jednocześnie zawiesza w przestrzeni to pytanie, które nadciąga nad Twoją głowę jak promeniotwórcza chmura. Wiesz, że nie interesuje go połóg. Nie połóg.
Nie martw się, strach przed wpuszczeniem męża do ZONY w końcu minie.
A stres odchudza. Czasem.

Prawda życiowa - macierzyństwo to suma radości, traum, śmiechu i  strachu. No i wszechobecna woń stolca. Właściwie z wiekiem i ilością dzieci strach maleje, intensywność woni rośnie, ale zaczynasz przywykać. Przyzwyczajasz się. Jesz obiad, ubierasz choinkę, czytasz książkę. Może śmierdzi, ale jest przytulnie. To Wasz smród.

Kocham swoje dzieci. Nie raz mnie jeszcze zaskoczą, dobiją, doprowadzą na skraj. Nie zamieniałbym tego na bycie CEO amerykańskiego fanklubu Drake'a. Nawet na to.

Rada dla wszystkich "raczkujących" mamusiek - wyręczcie się czasem mamą, teściową, koleżanką. Poród nie zmienil Was w roboty. a karmienie nie sprawi, że Wasze piersi będą jędrniejsze - to kłamstwo tych, którym zdruzgotani mężowie zafundowali silikony. Choćby z tego powodu dajcie czasem na luz.
A jeśli już tak bardzo chcecie się oszukiwać, przesypcie swoje bebiko do puszki po bebilonie profutura i wyobraźcie sobie siebie w stroju do szermierki.

Matki są super.
Jestem super.

von der Konzeption bis zum Prototyp - czyli marzenie o macierzyństwie vs rzeczywistość vol.1

Kiedyś zastanawiałam się czy istnieje recepta na macierzyństwo, jak z reklamy?
Szczęśliwa, matkamodelka, ojciecCEO z teczką pełną projektów wartych grube bańki, dwójka radosnych dzieci obojga płci i pies, który nie rozrzuca sierści, bo tak naprawdę nosi futro z norek. A wszystko to w domu pełnym białych mebli.
Teraz wiem, że najlepsza recepta dla matki, to ta na relanium, z całą resztą radź sobie, matko, sama.

Nie umniejszając oczywiście roli mężczyzn w wychowaniu dziecka, trzeba stwierdzić, że pierwsze lata życia potomstwa moderowane sa jednak przez matki. Ojcowie, są trochę jak dodatkowe dziecko z funkcją wyrzucania śmieci. No dobrze, mają jeszcze szeroką paletę zalet, z których większość okazuje się średnio przydatna w zetknięciu z niemowlęciem. Bezsprzecznie świetnie obstawiają pierwszy odcinek drogi do macierzyństwa - fertillisatio.

Więc czekasz matko, na swoje wymarzone bambino, które po kilku miesiącach pod powłokami brzusznymi, zaczyna wesoło kopać rozpychając Twoje wnętrzności na lewo i prawo, co jest najwspanialszym z dziwacznych doświadczeń, jakie miałaś okazję przeżyć.
Czekasz, czekasz, troche za dużo jesz, trochę za szybko tyjesz, ale póki balon jest napompowany, jest cudownie. Nikt przecież nie powie Ci, ze jesteś za gruba, w obawie przed inwazją myszy.

Powoli wijesz gniazdko. Nie wiadomo po co, trzy miesiące przed terminem prasujesz tony pajaców po dzieciach ciotecznych kuzynów, Użyjesz ze trzy.
Mąż podziwa Twoje wielkie cycki, nie przeszkadzają mu nawet te niebieskie żyły, które widać z 30 metrów, grunt, że cyc jest masywny. MASSIVE!

Przychodzi taki moment, że zaczynasz się toczyć. Kaczą postawę broni Twój błogosławiony stan. Przepuszczają Cię w kolejce, jak mocniej sapiesz lub wypocisz ładne koła pod pachami. Ale co tam, jesteś piękna, w końcu nosisz pod sercem życie.
Cóż, że czasem patrząc w lustro, myślisz o świńskich ryjach na wagę w osiedlowym Karfurze.

Przychodzi dzień pożegnania z czopem śluzowym i wiesz, że to już zaraz. Cieszysz się, boisz, masz sraczkę. Taki tam Big Opening.
Potem skurcze, najpierw rzadkie - można wytrzymać. Potem mocniejsze, chcesz umrzeć, Modlisz się o znieczulenie - niech leją litrami.

Po mniejszej lub niewyobrażalnej traumie przychodzi na świat Twoje wyczekane, najpiękniejsze dziecko, najsłodsza z pokrytych śluzem istot, jaką kiedykolwiek widziałaś. Patrzysz na nie przez całą noc, w obawie, że zniknie. Kolejnej nocy tez nie przesypiasz, bo nagle okazuje sie, że ten niegdyś cichy mieszkaniec brzucha, płaczliwie żąda co dwie godziny dostępu do twojego obolałego, poranionego krwiożerczymi dziąsłami, cycka, który śmiało mógłby zagrać dziewiątego pasażera Nostromo. Rozumiesz wreszcie znaczenie odchodów poporodowych, a myśl o oczekiwanym przez cały personel medyczny stolcu, stresuje Cię bardziej niż jakis tam poród. Podkłady są "super", ni to podpaska, ni materac, a siatkowe gacie nagle nabierają sensu. Pocieszasz się myślą, że inne, z którymi dzielisz salę, wyglądają równie źle, albo gorzej.

Wracacie do domu. Wreszcie razem, wszystko czeka, w końcu narobiłaś się jak osioł. Telewizor nagle przestaje być atrakcyjny. Śpisz niewiele, mało, albo wcale. Jesteś szczęśliwa, choć zaczynasz przypominać Wujka Festera. No nie jest to bezsenność w Seattle.
Cały porządek szlag trafił, ale masz to gdzieś. Jeszcze nie przejmujesz się, że balon, który do niedawna był wypełniony dzieckiem, zwisa żałośnie nad linią dresów, czasem nawet faluje, jak śpieszysz się na siku, bo akurat bambino zasnęło. Jeszcze oksytocyna zalewa Ci mózg, ale przychodzi taki dzień.....

cdn...