Kill Gil
Dzisiejszy dzień upłynął (dosłownie) pod znakiem gila.
Bubu, mimo swej walecznej natury, nie była w stanie odeprzeć ataku płynnego wroga.
Bidula, tak się umęczyła, że przed snem wyglądała już jak Rudolf Czerwononosy Renifer, a przecież Krystmasy już dawno za nami.
Żeby nie spisać dnia na straty, warto wspomnieć, że do perfekcji doprowadziła dziś bicie brawa. Brawo Bubu!
Odwiedziliśmy też z Dżinksem miejsce z kategorii tych nieszczególnych. Jedno z tych, w których ludzie woleliby się nigdy nie znaleźć, a jak już się znajdą to najczęściej czują się jak wyrwani z życia.
Na szczęście, nam Los sprzyja, i mimo pewnych zawirowań natury zdrowotnej mojego Najzacnejszego, wizyta nie była dla nas wyrwaniem z życia, a raczej jego uznaniem.
Potem raczyliśmy się całkiem smacznym sushi w niecałkiem smacznym wystroju knajpiano-stołówkowym. No cóż, głód zniesie różne niewygody.
Judy Jetson była dziś słodka i kochana. Słońce robi swoje. Świeć!
Uwzględniając wszelkie nędze dnia dzisiejszego, bilans uznaję za dodatni.
Laba.
0 komentarze: