matka + córki - ojciec = bab długi łikend - dzień 1
Długi łikend.
No i prosz... r e m i n d e r - Rad p ó ł roku temu mówił (tak mówi), że będzie miał w czerwcu służbowy wyjazd.
No i jakżesz bysz inaczej, jeśli nie od czwartego do ósmego. Że też pamięć dziurawa ma.
Jako rzekł, stało się. Porzucił nas ranną porą w głuszy, samotnie wyruszając do kraju, w którym stół szwedzki jest po prostu stołem.
Cóż nam pozostało... ku przygodzie!
dzień pierwszy (första dagen)
Słoneczko miło grzeje i czuć, że dogrzeje. Od rana roje żuczysk rozbzykują okolicę do wysokości piszczeli, więc poranek Miśka rozpoczyna się od walki z robalofobią.
No, ale weź gdzieś zwiej, jak tu wioska, chaszcze gdzie okiem sięgnąć, las, krzaczory. Robal na robalu kłusem się puszcza.
"Walcz Młodzieży!" - zagrzewam.
Tosia rozmiłowuje się w teksturze świeżo przywiezionego dziadkową taczką piachu. Gniecie, sypie, smakuje. Istne delikatesy. Zakurzony sandał aż drży na dalsze wspaniałości.
U Miśka bez zmian - walka o przetrwanie. Byle do przyjazdu ciotecznej siostruli Emilki. Powszechnie wiadomo, że zabawa i kłótnie siostrzane droższe robaczych lęków.
Nerwowo wyczekiwane towarzystwo przybywa. Rozkurcz...
Postanawiam być tylko tłem do dziecięcych igraszek. Posłusznie krocząc za rozentuzjazmowaną najmłodszą córulą, doświadczam prawdziwości twierdzenia, że poziom dziecięcej uciechy rośnie wprost proporcjonalnie do poziomu zapyzienia.
Niezastąpiony miks żywiołów, ziemia, woda, powietrze, szyszunie.
I dla matki czas hojny był, szczególnie w porze tosinej drzemki.
W skrabla przegrałam z przyjemnością, w doborowym babskim towarzystwie, przy akompaniamencie dobrze schłodzonego ojcowego wina.
Krótkie chwile spędzone na weselu Connie Corleone przerwał spodziewany, acz niespecjalnie oczekiwany koniec wózkowania.
"Tosiula, sumienia Ty nie masz, żeby tak matkę rodzoną z hajlajfu wykorzeniać, tylko dlatego żeś już wyspana."
Przyszedł czas żeby kilometr pokonać i w zasięgu zasięgu dowiedzieć się czy doleciał, do pokoju trafił i co na kolację jadł będzie.
Złapawszy kresek dwie i pół, łączę się, pytam:
"Cześć Kochanie, jak tam się masz, wszystko w porządku, doleciałeś spokojnie, głodnyś?"
Rad na to: "Allt väl, älskade fru. Jag flög. Jag är i rummet, och snart kommer jag att äta köttbullar."
Nie wiem czy to telefon popiarduje, czy On za bardzo się wczuł w klimat, jedno jest pewne, że będą klopsiki.
Koniec dnia. Zmywam z Tosiuli brud całego dnia. Nie ma siły, trzeba odmaczać.
Misiek przez babcię doczyszczon, więc już pora na zasłużony nocny odpoczynek.
Maluch bez problemu, w przytulaśną pieluchę owinięty, w błogi sen zapada.
Michalinka, do późnych godzin nocnych, walczy z muszymi rojeniami, robalczymi zwidami i lękiem przed wiejską ciemnością absolutną. Lampie zgasnąć nie da.
Niech się tylko nie zdziwi, jak matka będzie jutro nad jej uchem zrzędzić, w melatoniny niedoborze.
Czasnasen...
O matce-zombie,
konia dekapitacji,
żywiole ognia
i życiowych problemach dziewczynek under 10,
w kolejnych odsłonach babiego wywczasu..
Zaglądajcie bez krępacji.
No raczej. Raczej, że zajrzę, że przeczytam i że banan z mej paszczy nie zejdzie przez wiele godzin :D
OdpowiedzUsuńCzy to jednakże wypada hahać z traumy robalej? Sama bym zobaczywszy znienacka pająka (z nacka to się raczej nie boję) wszczęła alarm na trzy miejscowości... A jednak haham- nie poskromię wrednej natury...
Nie poskramiaj, bo jeszcze implodujesz bananowo ;)
UsuńNo łatwo z traumą robalą nie jest, ale to jeszcze jest lajtowy lajt. Moja kochana pierworodna neuroza nie raz mnie już zaskoczyła, a na wyjeździe to już po całości,
niebawem opowiem, jak tylko dojdę do siebie heh ;-)