maseczka z Paulo Coelho

2:53 PM Unknown 10 Comments


Taka to już nasza ludzka natura, że lubimy sobie ciut podkoloryzować rzeczywistość, nagiąć nieco porządek rzeczy, pozgrywać lepszych, ciekawszych, no po prostu poudawać, że jesteśmy kimś, kim nigdy nie byliśmy i z dużym prawdopodobieństwem, nigdy nie będziemy. Kładziemy maseczkę i czekamy na efekty.

Czeluści fejsbukowe to, pod tym względem, istne dzieło Szatana (nie wyznaje tego pana, wbrew pozorom, ale nie piszę go z małej, bo trochę strach).

Pantoflarz wrzuca co i rusz szowinistyczne dowcipy; co z tego, że w niestandardowych ustawieniach prywatności, w okienku "Nie pokazuj", wpisał Mysia Pysia (pieszczotliwie o żonie, Zofii).
Coś jakby rodzina redneków z Teksasu zrobiła rodzinne zdjęcie na ganku. Byłaby sielanka, gdyby nie zawartość piwnicy, no ale... piwnicy nie widać.

"Czytamy" kogoś, widzimy ułameczek człowieka, zniekształcony fragmencik ludzkiej właściwości. Wybielony Facetunem ząb, międzykebabowe osiągi na endomondo (o kebabach sza), dziubek w windzie, dziubek w kiblu. Krystyna oglądając "Trudne sprawy" Nowaków, w przerwie na reklamy klika, że interesuje się wydarzeniem "sezon 2016/2017 w Filharmonii Narodowej". Nooo, być może.

Mnożą się na scianach ludzie-aforyzmy, sypiący złotymi myślami na każdą porę dnia i nocy, cytujący wielkich myślicieli i małomiejskich-geniuszy.  No po prostu, pałlokoeljowe pokolenie sołszyl-kaznodziejów. I że niebo gwiaździste, że życie jest jak cośtam cośtam, bądźmy tacy a nie sracy, w domu, w szkole, no i w pracy. O dzieciach Korczakiem, a w domu:
 "Mamo, chce mi się jeść. - Daj mi spokój, nie widzisz, że złotych myśli szukam na łola? Z głodu nie umierasz."
Nie powiem, czasem jakiś cytat, myśl, przesłanie, piękne są, prawdziwe są, aż się chce zacytować. No dajmy na to, że po nocy zawsze przyjdzie dzień. Życiowe takie.

Są też ludzie-monopole, wiedzą wszystko, znają się na wszystkim, są najśmieszniejsi; się nie śmiejesz? znaczy tępyś, śmiejesz się? gorzej, znaczy, żeś tępy i owczopędny. Megalomańsko reklamują cygarety i łyski. Mają tylu fanów, że przez przypadek odpowiadają tylko na włąsne komentarze. Koneserzy-monopoliści-profeci, na których oświecenie spływa wraz z kolejnymi przelewami od sponsorów. No jak oni już coś polubią, to musi być super. Lajkamy to na fejsie

Nie wiem, skąd się biorą, ale są,  ludzie-amoki.  Śmieją się, cieszą cały czas, sypią dowcipasami, w statusie zawsze zrelaksowani, wypoczęci, wniebowzięci z użytkownikami lub bez. Nic ich nie rusza, kochają wszystkich, życzą nam cudowności na dzień i wspaniałości na noc. Czują się cudownie oglądając film o  i fantastycznie słuchając nowej płyty Dawida z wąsem.
A ja się pytam "Czy Twoja matka, wie że ćpiesz?" (cytat zupełnie kradziony)

I oczywiście członkowie komisji inwentaryzacyjnej Ich galerie zdjęć to remanent codzienności. TU byli, TO jedli, pili w baksie TAKĄ kawule i na dodatek kubek pasuje im do TYCH oprawek. Widzieli TAKĄ kobicinę, no jakżesz ONA się ubrała. (tu selfie z kobiciną w tle - thumbs up). Jest smuteczek (tu smutny dziubek), bo TAKA już pora (tu zdjęcie shokująco wielkiego modelu CASIO), a my jeszcze w TEJ kawiarni nie byliśmy. Grunt, że TE  nowe trampki, wciąż TAK białe.
Ale, że matka w domu żurem dzieli, już się nie nada. A szkoda, dobry żur nie jest zły.

Nie można nie wspomnieć o związkowcach. Ich uczucie możemy obserwować z wypiekami na ścianie, lub po prostu przestać ich obserwować (dzięki Bogu, można). Dziś czują się znów zakochani z użytkownikiem. Jutro do dupy z użytkownikiem. Zniecierpliwieni z użytkownikiem. Słit focia z dziubkami w dzień patrona schizofreników. Świętują miłość z użytkownikiem. Faceci są do dupy bez użytkownika. Facetki są do dupy bez użytkownika. Status związku - to skomplikowane.
Nazbyt.

Są jeszcze ludzie-MEGA, dla których wszystko takie właśnie jest. MEGA film, piosenka, baba z wąsem, dowcip, koń, korek na Puławskiej nawet (ten akurat bywa mega).

No i ludzie-matki (nie daj Boże, blogujące) marzące o chwilowej popularności, wykraczającej poza żłobkową Radę Rodziców. Te dopiero są śmieszne. No szkoda ludzi, szkoda.

10 komentarze:

Von Der Konzeption Bis Zum Prototyp - Czyli Marzenie O Macierzyństwie Vs Rzeczywistość Vol.2

6:01 PM Unknown 8 Comments


vol.1

Budzisz się rano, a może raczej w nocy. Nie wiesz czy się budzisz, bo przecież chyba wcale nie spałaś. W zasadzie cały czas karmisz. Wytrzeszczone gały listonosza uświadamiają Ci, że przestałaś chować piersi pod bluzkę. Facet zaczyna przychodzić bez poczty.

W szkole rodzenia dowiedziałaś się, że najlepiej przewijać dziecko przed karmieniem. Przewijasz, karmisz, znów przewijasz, bo wiadomo, że ssanie pobudza sznur jelit i kolejny pampers wypełnia się treścią. Po wielu tygodniach dojdziesz do wniosku, że przewijanie przed karmieniem to propaganda podsycana przez pieluchowe lobby.

Po dwóch tygodniach permanentnego niewyspania zaczynasz popłakiwać w dzień. Po trzech popłakujesz w nocy. Pięknie miało być, wesoło - w końcu pół roku wózek wybierałąś, a okazało się, że on po prostu wozi.

Dzięki Bogu, kikut odpadł. I pomyśleć, że ten zaschnięty kawałek człowieka to symbol wieloletniego procesu usamodzielniania. Z biegiem lat przestaniesz to rozpatrywać w kategoriach wieczności.

Jest dobrze, maluch jest kochany, słodki i pachnący. Jest dobrze, jest zdrowy, kochany i pachnący. Jest dobrze. Kochany, pachnący.
Mantra okazuje się zbawienna. Czasem.

Dzwoni do Ciebie mama, teściowa.
Twarda jesteś, wszystko dobrze, dajesz sobie radę, pomoc niepotrzebna, jesteś czołgiem, śpisz, zmywasz, góry bawełny pokonujesz żelazkiem .
Jednym słowem - kłamstwo.

I mąż.
"Długo jeszcze ten połóg? - Tak. Mąż Cię wspiera, zakupy zrobi, zmyje czasem, kotleta usmaży. Jednocześnie zawiesza w przestrzeni to pytanie, które nadciąga nad Twoją głowę jak promeniotwórcza chmura. Wiesz, że nie interesuje go połóg. Nie połóg.
Nie martw się, strach przed wpuszczeniem męża do ZONY w końcu minie.
A stres odchudza. Czasem.

Prawda życiowa - macierzyństwo to suma radości, traum, śmiechu i  strachu. No i wszechobecna woń stolca. Właściwie z wiekiem i ilością dzieci strach maleje, intensywność woni rośnie, ale zaczynasz przywykać. Przyzwyczajasz się. Jesz obiad, ubierasz choinkę, czytasz książkę. Może śmierdzi, ale jest przytulnie. To Wasz smród.

Kocham swoje dzieci. Nie raz mnie jeszcze zaskoczą, dobiją, doprowadzą na skraj. Nie zamieniałbym tego na bycie CEO amerykańskiego fanklubu Drake'a. Nawet na to.

Rada dla wszystkich "raczkujących" mamusiek - wyręczcie się czasem mamą, teściową, koleżanką. Poród nie zmienil Was w roboty. a karmienie nie sprawi, że Wasze piersi będą jędrniejsze - to kłamstwo tych, którym zdruzgotani mężowie zafundowali silikony. Choćby z tego powodu dajcie czasem na luz.
A jeśli już tak bardzo chcecie się oszukiwać, przesypcie swoje bebiko do puszki po bebilonie profutura i wyobraźcie sobie siebie w stroju do szermierki.

Matki są super.
Jestem super.

8 komentarze:

von der Konzeption bis zum Prototyp - czyli marzenie o macierzyństwie vs rzeczywistość vol.1

10:35 PM Unknown 21 Comments


Kiedyś zastanawiałam się czy istnieje recepta na macierzyństwo, jak z reklamy?
Szczęśliwa, matkamodelka, ojciecCEO z teczką pełną projektów wartych grube bańki, dwójka radosnych dzieci obojga płci i pies, który nie rozrzuca sierści, bo tak naprawdę nosi futro z norek. A wszystko to w domu pełnym białych mebli.
Teraz wiem, że najlepsza recepta dla matki, to ta na relanium, z całą resztą radź sobie, matko, sama.

Nie umniejszając oczywiście roli mężczyzn w wychowaniu dziecka, trzeba stwierdzić, że pierwsze lata życia potomstwa moderowane sa jednak przez matki. Ojcowie, są trochę jak dodatkowe dziecko z funkcją wyrzucania śmieci. No dobrze, mają jeszcze szeroką paletę zalet, z których większość okazuje się średnio przydatna w zetknięciu z niemowlęciem. Bezsprzecznie świetnie obstawiają pierwszy odcinek drogi do macierzyństwa - fertillisatio.

Więc czekasz matko, na swoje wymarzone bambino, które po kilku miesiącach pod powłokami brzusznymi, zaczyna wesoło kopać rozpychając Twoje wnętrzności na lewo i prawo, co jest najwspanialszym z dziwacznych doświadczeń, jakie miałaś okazję przeżyć.
Czekasz, czekasz, troche za dużo jesz, trochę za szybko tyjesz, ale póki balon jest napompowany, jest cudownie. Nikt przecież nie powie Ci, ze jesteś za gruba, w obawie przed inwazją myszy.

Powoli wijesz gniazdko. Nie wiadomo po co, trzy miesiące przed terminem prasujesz tony pajaców po dzieciach ciotecznych kuzynów, Użyjesz ze trzy.
Mąż podziwa Twoje wielkie cycki, nie przeszkadzają mu nawet te niebieskie żyły, które widać z 30 metrów, grunt, że cyc jest masywny. MASSIVE!

Przychodzi taki moment, że zaczynasz się toczyć. Kaczą postawę broni Twój błogosławiony stan. Przepuszczają Cię w kolejce, jak mocniej sapiesz lub wypocisz ładne koła pod pachami. Ale co tam, jesteś piękna, w końcu nosisz pod sercem życie.
Cóż, że czasem patrząc w lustro, myślisz o świńskich ryjach na wagę w osiedlowym Karfurze.

Przychodzi dzień pożegnania z czopem śluzowym i wiesz, że to już zaraz. Cieszysz się, boisz, masz sraczkę. Taki tam Big Opening.
Potem skurcze, najpierw rzadkie - można wytrzymać. Potem mocniejsze, chcesz umrzeć, Modlisz się o znieczulenie - niech leją litrami.

Po mniejszej lub niewyobrażalnej traumie przychodzi na świat Twoje wyczekane, najpiękniejsze dziecko, najsłodsza z pokrytych śluzem istot, jaką kiedykolwiek widziałaś. Patrzysz na nie przez całą noc, w obawie, że zniknie. Kolejnej nocy tez nie przesypiasz, bo nagle okazuje sie, że ten niegdyś cichy mieszkaniec brzucha, płaczliwie żąda co dwie godziny dostępu do twojego obolałego, poranionego krwiożerczymi dziąsłami, cycka, który śmiało mógłby zagrać dziewiątego pasażera Nostromo. Rozumiesz wreszcie znaczenie odchodów poporodowych, a myśl o oczekiwanym przez cały personel medyczny stolcu, stresuje Cię bardziej niż jakis tam poród. Podkłady są "super", ni to podpaska, ni materac, a siatkowe gacie nagle nabierają sensu. Pocieszasz się myślą, że inne, z którymi dzielisz salę, wyglądają równie źle, albo gorzej.

Wracacie do domu. Wreszcie razem, wszystko czeka, w końcu narobiłaś się jak osioł. Telewizor nagle przestaje być atrakcyjny. Śpisz niewiele, mało, albo wcale. Jesteś szczęśliwa, choć zaczynasz przypominać Wujka Festera. No nie jest to bezsenność w Seattle.
Cały porządek szlag trafił, ale masz to gdzieś. Jeszcze nie przejmujesz się, że balon, który do niedawna był wypełniony dzieckiem, zwisa żałośnie nad linią dresów, czasem nawet faluje, jak śpieszysz się na siku, bo akurat bambino zasnęło. Jeszcze oksytocyna zalewa Ci mózg, ale przychodzi taki dzień.....

cdn...



21 komentarze: