przedszkole - in & out

9:44 PM Unknown 4 Comments



Misiek nie kocha chodzić do przedszkola. Taka przypadłość, co zrobić.
Nie podejmę się nawet próby opisania genezy tego zjawiska, ani złożoności natury mojej córuchenki, bo zużyłabym klawiaturę i zgryzła paznokcie.
Żeby nie było, zawsze pytam:
"Kochanie, ale dlaczego nie  do przedszkola, czy ktoś Ci coś zrobił, powiedział coś co Cie zdenerwowało? Powiedz proszę."
Najczęściej słyszę:
"Bo Julian/Sebastian/Łukasz/Serafin (do wyboru) puszcza bąki."
No więc, skoro taka jest wersja oficjalna, zostańmy przy stwierdzeniu, że nie kocha chodzić do przedszkola i już.

Chodzić nie kocha, ale zabawa w przedszkole....
Zabawa w przedszkole to spécialité de la maison Miśkowych rozrywek, to crème de la crème.
Nie istnieją takie warunki czy okoliczności, które nie pozwoliłyby jej na przemianę w przedszkolną władczynię marionetek.
Przedszkolakiem może być w zasadzie cokolwiek. To właśnie geniusz dziecięcej wyobraźni.
Co tam lalki, co tam misie. Samochody, słomki, papierki po cukrach, czy elementy garbedoby, stają się bohaterami, niekiedy dramatycznych, zdarzeń w placówce dla dzieci 3-6.
Jest krzyk, jest ryk.
Się biją, się drapią, skarżą, przepychają, przezywają. Bez jatki zabawa niewątpliwie straciłaby na atrakcyjności.
Ale ale, Misiek - The Perfect Puppeteer, trzyma towarzycho w ryzach.
Jest dryl, jest musztra, jest ordnung.
"Stań prosto,"
"Nie bij kolegi,"
"Będziesz siedział koło mnie, póki się nie uspokoisz."
"Przeproś natychmiast koleżankę."
"Powiem wszystko twojej mamie,"
"Bo pójdziesz do innej grupy."
"Zostaw to, do jasnej Anielki"
[Tak, tak, dyktafonu do przedszkolnych pepegów doczepiać nie muszę.]

W Miśkowym przedszkolu przeważnie jest głośno, nieustannie dochodzi do rękoczynów, ale nie zgłaszam placówki do kuratorium.
Gdzież indziej mogłabym być świadkiem lekcji religii prowadzonej dla nowiuteńkich siedmiu par gaci z Elsą i Anną.

... domowe przedszkole, czy słońce czy deszcz, przyjść może do ciebie....






4 komentarze:

no nie bądźmy, do licha, świniami

1:31 PM Unknown 8 Comments



Nie chcę obrażać trzody, Boże broń. Krzywd żadnych ze strony wieprza nie zaznałam, wręcz odwrotnie. Wszakże, nie jestem wege, ani wega. Trudno, co zrobić - taka  karma (sic!).
W ogóle nie o żarło mi się rozchodzi, chociaż pewnie dla niektórych temat jest mięsisty.
Rozchodzi się o ludzi, z drugiego - tuż po grzbietorodzie - gatunku, który raz po raz wprawia mnie w stan obrzydzenia.
Nie to, żebym należała do innego, nie odcinam się od własnej rasy.
Ale do rzeczy.

Jestem, a przynajmniej tak lubię o sobie myśleć, człowiekiem życzliwym, empatycznym i nawet mimo mojego czarciego czasem charakteru, jestem otwarta i nigdy nie uprzedzam się do kogoś na wejściu. Nie oceniam po wyglądzie, stanie uzębienia czy meldunku. Uważam to wręcz za ograniczenie umysłowe bez potwierdzonego stopnia upośledzenia.

Ostatnio coraz częściej nie daje mi spokoju to, że ktoś, komu okazałam naturalną, wg mnie, życzliwość, mówi, że to takie niespotykane że, cytuję, taka młoda (hyhy) osoba jest taka miła.
Zdarzało mi się wielokrotnie, że starsze osoby, którym ustępowałam w autobusie dziękowały mi przed usadowieniem, w trakcie i po, wprawiając mnie w stan skrępowania, bo w końcu jakiż to wysiłek ruszyć (pardą) dupę i ustąpić miejsca komuś kto tego potrzebuje.
Normalne to, że kobieta pracująca w jednym z dyskontów czuje, że musi mi podziękować za niespotykaną życzliwość, tylko dlatego, że uśmiechnęłam się do niej i podziękowałam za pomoc?
Powinno być mi miło, ale raczej jest mi przykro, bo w takim razie gdzie my żyjemy?
Nagle okazuje się, że jak komuś podziękujesz, poprosisz, przeprosisz, to jesteś herosem.
Tak ma wyglądać heroizm naszych czasów?

Moje córki, wiadomo, jeszcze małe, nieopierzone, jeszcze w normach się nie mieszczą.
Starsza coś czasem walnie, bezmyślnie, taka domena wieku.
My, dorośli, już korzystamy, a przynajmniej powinniśmy, z dobrodziejstw rozumu i chyba warto uczyć dzieci nie tylko jak trafić łyżką w otwór, ale elementarnych zasad kultury, empatii, tolerancji. Dora z Butkiem tego za nas nie załatwią.

Marzy mi się, że gdy dziewczynki będą w moim wieku, dobroduszność nie będzie już tylko wystawiana na pokaz, wzorem baby z brodą sto lat temu. (Z brodatą, jak widać historia zatoczyła koło - tylko już nikt się nie dziwi),

Nie bądźmy świniami, chamami, prostakami.
Nasze dzieci są w dużej mierze naszym odbiciem, zadbajmy więc, żeby na lustrze nie było brudnych paluchów i całego tego, zaburzającego widzenie, syfu.


8 komentarze:

dziękuję Mamo

6:43 AM Unknown 6 Comments



Dziękuję za wszystko, co mi w życiu dałaś
Za miłość, szacunek i za ogórkową,
Za czułość, oddanie i za poświęcenie
Ty jesteś, po prostu, wspaniałą osobą.

Przepraszam za fochy, bunt głupi, upartość,
I za wszystkie męki, które ze mną miałaś
Za ryki i krzyki i twarz zasmarkaną
Kiedy akurat chustek zapomniałaś.

Kocham Cię za wszystko, tak po prostu kocham
I życzę byś w zdrowiu i szczęściu dożyła,
Stu świeczek i więcej, dla nas i dla wnuczek
I żebyś też czasem coś tam upichciła.

            Mojej przyjaciółce, opoce, mojej najwspanialszej Mamie
                                       Kocham Cię




6 komentarze:

klątwa ciszy

9:27 PM Unknown 9 Comments




Sobie siedzę, sączę kawę
Czuję jakiś błogi spokój
Nawet własne myśli słyszę
...i to budzi mój niepokój.

"Co robicie?! Nic takiego!!"

"A dokładniej?! Takie tam!."
"Dobra, już tam idę do Was!"
"(ups) Co złego to nie ja!"

"Jezus, Maria, wszyscy święci,

Co się tutaj stało, co?
Jakby bomba tu wybuchła
Albo wpadły małpy z zoo!"

"Gdzie zasłony?!" "Leżą tutaj,

bo... tak jakby, je pocięłam.
Ale to niechcący było,
No bo... te nożyczki wzięłam."

Wdech głęboki, długi wydech,

Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć...
"A gdzie Twoja siostra?" "Nie wiem"'
Na duszenie czuję chęć.

Tosia bawi się w łazience,

Pierze kocyk swój w klozecie. 


                           To jest właśnie klątwa ciszy,
                           Nie czytałaś w Internecie?

9 komentarze:

paradoks matki

10:32 PM Unknown 11 Comments



Matka składa się w 65 procentach z wody, w 12 procentach z kośturów, reszta to, tak z grubsza, tłuszcze, czy tam lipidy - jak ktoś woli wersję lajt, białka takie śmakie, węgle, kwasy i, chciał nie chciał, parę deko paradoksu
No toż właśnie, ten paradoks.
Chce się czegoś, bo mieć nie można, a jak już można, to już może się nie chce.
Jak to się dzieje, że nawet krótkie interwały w tym codziennym rzępoleniu przemykają mi przez palce, bo oczywiście choć mogę to nie pośpię, nie poczytam, nie przesłucham, nie przejrzę, paznokci nie pomaluję.
I tak po wielokroć tracę ten cenny międzyczas, a w zasadzie sam się traci, jakby poza moją świadomością. Obdukcji obcych nie podejrzewam.

- Mamo, ja nie chcę jeszcze spać.
- Nie Kochana, jest już późno, a dzieci o tej porze śpią.
- Ale mamoooo!
- Nie ma dyskusji, do łazienki, tyłek, zęby, lulu.
- Bo Ty nigdy nie pozwalasz. Uhhh. (tu pojawia się moja osobista satysfakcja, że twardość matki została dostrzeżona)
- Dobra, dobra, nie uhaj, ino słuchaj. Chcę obejrzeć z Tatą film dla dorosłych, a Ty póki co dorosła jeszcze nie jesteś.
- Ble ble.

Poszła? Poszła. Śpi.
Film obejrzeli? Nie.
Hmm, może dziś? Chętnie, może, prawdopodobnie nie.

Parafrazując klasyka, każdy mój dzień składa się z jakichś takich paradoksów.

W takich chwilach gdybam,...
...jakby tak mieć w szafie dmuchanego kołcza, coby matkę do porządku przywołał, z liścia trzy razy dał, wrzasnął "Ogarnij się kobieto! Zrób coś ze sobą! Ile Ty masz lat, pięć? Dzieciury wypełnią szczelnie następne dwie dekady Twojego życia, a Ty dupsko wysiadujesz? Jedziemy z tyyyym!"

Cóż, kołcza nie ma, jest kałcz. Ot, paradoks.

11 komentarze:

coming out czyli żyrafy wychodzą z szafy

10:31 PM Unknown 18 Comments


Wiem, wiem, idiotyczny tytuł wpisu, ale trudno, jak człowieka otaczają dziąsła, gluty i łzy, trudno o przebłyski geniuszu. Zostawiam jak jest.

Może trochę nietypowo, ale pomyślałam, że skoro coraz więcej osób zagląda do matki na skraju, to może czas się przedstawić. Tak na poważnie. Bez jakichś tam, kreacji zmyśleń, koloryzowania. Chwila szczerości.

Nie mogę zacząć tej wyliczanki inaczej, niż od swoich córek, W końcu to one są motorem do tych moich stękań w internetach.


Michalina, Misiek, nasza pierworodna, wciąż jeszcze 5-letnia przedszkolaczka, z gatunku rzadko spotykanego. Włoski temperament połączony z naturą nadwrażliwca to wyzwanie, które czasem przyprawia mnie o rwanie włosów z głowy. Zwlekanie jej rano z łóżka zastępuje mi kawę z podwójnym espresso. Drżę, na myśl, co to będzie jak kiedyś zostanie członkinią gimbazy?
Oczywiście jest typową kobietą, lubi dobry ciuch, fryzę na Elzę, filmy o miłości i drapanie po plecach. Kochany złośnik, słodki pieszczoch, wredota i mamincóra.


Antonina, Tosiula, Tosieńka, druga w kolejce do tronu, 14-miesięczna wielka radość życia, skondensowana w dość małym, choć korpulentnym ciałku. Wie czego chce, nie da sobie w kaszę dmuchać, a tak się składa, że jest miłośniczką kasz wszelkich. Kocha misie. Przytuli się do wszystkiego, ale nie do każdego. Gadatliwy krasnal o sercu buntownika. Urodzona w dniu Liczby Pi zaskakuje nietypową dla swojego wieku logicznością myślenia i słuchania ze zrozumieniem. Miłośniczka spacerów i łowca przygód.


Radosław, Radek, Rad, mój mąż, mężczyzna mojego życia, mój przyjaciel. Mówi, że wciąż jest zakochany, mam tylko nadzieję, że mówi wtedy o mnie. Przystojny, inteligentny, o uroczym uśmiechu. Zanim jednak zacznie kogoś skręcać z tej słodyczy zdradzę, że - jak większość facetów - ma w sobie też naturę złośliwą. Wie, co denerwuje mnie najbardziej i zdarza się, że celuje w punkt, Bestia, Kochana, ale bestia.


Pozostaje jeszcze moja skromna osoba.
Katarzyna, Kasia, mama, żona, kobieta. Nie ma tutaj żadnej gradacji, bo staram się na równi traktować każdą z życiowych ról. Kluczem do szczęścia jest dla mnie rodzina i jej dobrostan. Chyba mam poczucie humoru, a przynajmniej lubię tak o sobie myśleć. Czasem jestem nerwus, czasem się rozmażę, co zrobić. Bywam wkurzająca. No dobrze, zdarza się też, że przesadnie zrzędzę. Mimo to, stado jeszcze mnie nie odrzuciło. Być może wchodzi tutaj w grę czynnik spożywczy. Spożywczy, nie spożywczy, ważne że działa!

Żyrafy wyszły z szafy.

18 komentarze:

neverending toy story

1:07 PM Unknown 6 Comments



W życiu każdej matki, przychodzi taki czas, że musi spojrzeć w lustro i odpowiedzieć sobie na trzy fundamentalne pytania:
1) Czy jesteś leniwą i słabą kobietą?
2) Czy masz poczucie zdominowania we własnym domu?
3) Czy Twój "małpi pyszczek" (potoczne określenie zmarszczek przynosowych - niezwykle zresztą trafne) nie wydaje się ostatnio bardziej małpi niż kiedykolwiek?
Jeśli odpowiedzi to:
1) NIE,
2) TAK,,
3)  -  (ignorujemy to pytanie, uznając że fundamentalnym jednak nie jest),
oznacza to tylko jedno:
czas ruszyć nadużywany mięsień i zrobić remanent w zabawkach, 
bo z dużą pewnością przejęły kontrolę nad domem

Przyszła i na mnie kryska. Co zrobić. 
Za późno już na refleksję o wychowaniu zgodne z amiszowym Ordnungiem.

Założenia były trzy:
SEGREGACJA
UTYLIZACJA
INTEGRACJA
Motywowała mnie wizja odzyskania przestrzeni.
Konieczny był wstępny podział na zabawki:
zdatne do użycia i używane, 
zdatne do użycia i używane, ale zdekompletowane 
zdatne do użycia i już nieużywane, 
i te najzwyczajniej w świecie zniszczone, nadżarte lub kompletnie idiotyczne i niepotrzebne.
Te ostatnie wylądowały w worze "na wynos",  nieużywane w worze "bez pomysłu", a zdekompletowane zaczęły się integrować.
Ocalone szpilcojgi w sposób zorganizowany zaczęły zajmować miejsca w pudłach, zgodnie z pochodzeniem, atrakcyjnością, wartością edukacyjną i poglądami politycznymi.

I wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie fakt, że pozostawione zabawki jakby nabrały powietrza  i rozprężyły się zajmując w pudłach tyle samo miejsca, co zanim zabrałam się do tej orki. 
Moja wybitna nieskuteczność spowodowała nieoczekiwany spadek nastroju. Ech.

No i co tu dużo mówić, nie polecam sprzątać zabawek z dziećmi, bo to się po prostu nie może udać.
Córki uświadomiły mi bowiem, że chciałam zutylizować wór całkiem dobrych śmieci.
MISSION FAILED.

6 komentarze:

udusić z miłości

8:43 PM Unknown 14 Comments



Choć dziś chciałam dusić obie,
W rozrachunku, myślę sobie, 
Że nudziłam się okrutnie,
Nim powiłam te dwa trutnie,

Co, że ciągle szarpią nerwy,
I, że mażą się bez przerwy.
Czas zajmują mi wspaniale,
Czasem czasu nie mam wcale.

Lecz pod koniec dnia rozumiem,
Że żyć bez nich już nie umiem,
Bo miłością moją są,
a największą, kiedy śpią.

14 komentarze:

co z ta bajką?

4:08 PM Unknown 12 Comments



"Mamo, bajkę!" 
Do niedawna taką komendą wzywała mnie moja starsza córka do włączenia któregoś z jej ulubionych kanałów dla dzieci. Bogu dzięki, że udało jej się przejść na wyższy poziom i potrafi już nawet wykrzesać w siebie orzeczenie - włączysz i dopełnienie dalsze - mi.

Włączałam, włączam, nie powiem, że nie. Wszystko dla ludzi, a dziecko też człowiek.
Są gorsze niebezpieczeństwa niż dziecko siedzące przed telewizorem. Ot, choćby dziecko siedzące w szufladzie z nożami.

Oczywiście zawsze staram się dobrać repertuar stosownie do wieku, a przede wszystkim wybieram taki, który nie doprowadzi mojego mózgowia na skraj dezolacji. Po pierwsze bez rozrywających trzewia wrzasków, po drugiej bez zbędnej przemocy w stylu deformowania rysunkowych twarzy kijem czy wypiardywania kogoś w kosmos. 
Pod tym względem niezmiernie cieszę się, że mam dwie córki, bo jak wiadomo dziewczynki celują przeważnie w rozrywkę wyższą, czyli filmy o tematyce dworskiej, miłosnej i familijnej. 
Owszem, często mają słabość do słodkich do granic absurdu wielkogłowych zwierzaczków, ale to jestem im w stanie wybaczyć.

I niby wszystko jest ok, mamy królewny, rodzinę słoni (fully dressed) czy wesołą poliglotyczną eksploratorkę z małpą. 
I BOOM!.
Nagle światu objawiają się, zrodzone w bólach przez stado specjalistów od dziecięcych głów: psychologów, socjologów i innych logów, cztery wesołe przysadziste telestwory. 
Do stworów osobiście nic nie mam. Całkiem sympatyczne i przytulaśne.
Nie denerwuje mnie nawet, że rzucają przez cały odcinek równoważnikami zdań typu "grzanka na głowie", albo "telemyjki, myju, myju". Przecież każdy DOBRY rodzic wie, że powtarzanie jest kluczem do sukcesu. Choć nie wiem, na Boga, po co dziecku wkładać do głowy tubisiowy krem. 
Co z tego, że Fioletowy, który z założenia jest chłopcem, nosi damską torebkę. Zakładam, że tubikriczersy stworzono na podobieństwo dzieci, a jak wiadomo te nie uznają konwenansów. Jak Staś chce się bawić torebką mamy, to się bawi. 
Pojawia się też postać, która - jak mniemam - pełni rolę matki. Nikogo chyba nie zdziwi, że jest to odkurzacz. Czyż matka idealna nie powinna mieć wbudowanego w siebie wakjum-klinera? Jako matka - odpowiadam - powinna. W tej konfiguracji określenie "dziewczyna z trąbą", czy "damska końcówka ssąca" traci nieco na sprośności.

No więc, bajkowy odkurzacz, jak ta matka najlepsza, sprząta po swoich stworach syf w postaci rozpierdzianego po całym domu różowego kremu, ściąga z nich rano koce termiczne i goni do mycia suchą pianą. Pisząc o  rozpierdzianym  kremie jestem całkowicie dosłowna. Rodzice, którzy odbyli podróż w krainę telestworów na pewno wiedzą o czym mówię, a tym co uniknęli tej przyjemności uświadamiam - odgłosy towarzyszące wydobywaniu się tubisiowego kremu z rury, przypominają niekończącą się serię mokrych bąków towarzyszących ostremu rozstrojowi żołądka.  Odważnym, którzy chcą się sami przekonać, lub przeżyć to jeszcze raz, proponuję przy odbiorze zamknąć oczy. Przeżycia niezapomniane. 

[Kiedyś, jakiś celebryta, nie pomnę niestety który, stwierdził, że dzieciom najbardziej podobałaby się bajka, w której dialogi zamiast być wypowiadane byłyby wypiardywane. So true.]

I tak telestwory biegają po trawiasto-wykładzinowych łąkach klaszcząc i potańcując radośnie.. Czasem miewają wizje, być może z nadmiaru pierdzącej masy. A to stado zwierzy Noego przejdzie koło nich, a to wygenerowana chmura nadleci i deszczem kapie, a to z nieba zwiśnie kukła pasterki, która owce zgubiła. Sielanka. 
Wesołe kolorowe tłuściochy, emitują życie zwykłych dzieciaków w telewizorach, które na drodze ewolucji wykształciły sobie pośrodku brzucha. Przynajmniej dzieciaki z telewizorka jakieś takie ludzkie, to się farbą wysmarują, to sokiem zaleją, śmichy chichy i wichura. 

No i teraz rodzi się pytanie, czy nauka (i jakaż to) poszła w nas? Who knows - po owocach ich poznamy... może kiedyś.
No ale, dzieci zachwycone. Całe się cieszą, rączki im drżą, chcą takie mieć, do przytulania, do kąpieli, chcą jeść krem i chrupać grzanki. Efekt marketingowy osiągnięty. Gratulacje dla ojców sukcesu, którzy tak bezkonkurencyjnie i bezpardonowo od lat drenują portfele rodziców i umysły ich pociech. Szapoba. 

Może trochę się czepiam, ironizuję, itepe. No bo niby jakie ja mam kompetencje w kształtowaniu umysłów własnych dzieci, skoro żaden ze mnie specjalista, psycholog, dziecięcy kołcz? 
No więc dobrze, nie czepiam się. Analizuję. 

Wiadomo, że bajka to bajka, jakby wyglądała jak życie to nikt by nie chciał jej oglądać. 
Jestem całą swoją marną dorosłą duszą za bajkowością bajek. Najchętniej taką, która pobudza wyobraźnię hamując jednocześnie zapędy destrukcyjne. Mój zabetonowany umysł opowiada się jednak za klasyką. K L A S Y K A !!! 

No dobrze, jest taka jedna współczesna bajka, która jakoś tak przemawia do mnie.
Rzecz dzieje się w króliczym świecie. Rodzeństwo króliczków, ośmioletnia siostra i trzyletni brat mieszkają sami (?!?). Ale, ale, żadna tam patologia - są prawie, że wzorowi. Kontroli z MOPS-u nie ma, ale pieniądze pewnie z zasiłku dostają. Babcia czasem do nich wpadnie, to galaretę przyniesie, albo zabierze na wycieczkę do królowej. Jak widać świat bez rodziców to istna idylla.

I czasem tak sobie marzę, że jeszcze tylko trzy lata i córki idą na swoje. Na pewno sobie poradzą, skoro króliki dają radę. Czasem je odwiedzę. Wpadnę z galaretą.

12 komentarze:

mamo, tato, patrzcie!

6:08 PM Unknown 3 Comments





Zobacz Mamo, Tato patrz,
coś włożyłam sobie w twarz.

"Brawo, masz paluszki w nosie,
teraz spróbuj włożyć osiem."


3 komentarze:

dzieci za dużo płaczą

10:08 PM Unknown 6 Comments



Ameryki nie odkryję stwierdzając, że dzieci za dużo płaczą.
Oczywiście to jest tylko mój (i zapewne rzeszy dorosłych) punkt widzenia. 
Dzieci z pewnością tak nie myślą.
Ba! Jestem przekonana, że to ich sposób na życie.

Wiadomo, że taki noworodek, później niemowlaczek, nie zakomunikuje inaczej swojej pilnej potrzeby papu/przewinięcia/utulenia/odgazowania/uśpienia. 
Tutaj płacz jest częścią krajobrazu, choć z przykrością przyznaję, że mechanizm niesłyszenia z przyzwyczajenia (jak w przypadku bijącego zegara) w tym przypadku nie działa. 
Dwoimy się i troimy, 
karmimy, 
jak nie zadziała poimy, 
jak nie zadziała nosimy, bujamy, śpiewamy, 
jak nie zadziała masujemy brzuszek,
jak nie zadziała oddajemy tacie, niech się wykaże.

Jak już nasze młode podrasta, ale wciąż mówi w języku praprzodków, zaczyna brać nas pod włos. Zaczyna się okres wymuszeń (na haracze przyjdzie czas później).
Płacz zaczyna być narzędziem bezwzględnej i perfidnej gry, łamiącej rodzicom kręgosłupy. 
Zgodzisz się raz, 
dosłownie R A Z, dla świętego spokoju. przepadłeś i szkoda mi Ciebie.
Cóż, siebie szkoda mi tak samo. 
Nie wierzę, że jest taki rodzic, który kiedykolwiek nie uległ tym, przyobleczonym w słodkość, miękkość ciałka i nieodparty urok, bezlitosnym strategom.

Później zaczyna być ciekawiej. Do niedających się zagłuszyć lamentów dochodzą złowrogie, mające na celu zastraszenie, grymasy, tupanie, arytmiczne miotanie ciałem na lewo i prawo. Jest twórczo, jest JAZZ, brak tylko salto mortale. 
Nie dajcie się złamać! 
Teraz już wiem, że jedyny sposób to gra na zmęczenie przeciwnika.

Jest płacz na sucho typu wymuszającego (wytrawny zawodnik potrafi nawet wykrzesać kilka łez, które utrzymują się na policzkach długie minuty).
Jest płacz pretensyjno-skarżący. Tu już bez żenady leją się łzy, czasem są gluty.
Jest płacz rozdzierający poupadkowy. Tu jest wszystko - kurz, krew, pot, łzy i gluty.
Dzieci mają płacz na każdą okazję i nie wahają się go użyć w celach nieczystych.
Są oczywiście płacze niewinne, rozczulające, ale nie oszukujmy się - to incydenty!.

Odtwarzając w myślach dzisiejszy dzień nie potrafię zliczyć ile razy byłam adresatką ryków, szlochów i stękań.  Na pewno wiele, ale dałam radę - hurray for me!

Zapewne surrealistyczną byłaby scena, gdzie rodzice z małymi dziećmi kulturalnie dyskutują na temat swoich potrzeb i ich zasadności. Takie rzeczy zdarzają się tylko w amerykańskich sitcomach familijnych z lat '90.
Dziecięcy real wypełniony jest płaczem, czy nam się to podoba czy nie (jasne, że się nie podoba).
Dam radę, zniosę to, przetrwam, ale od teraz zacznę nagrywać każdy irracjonalny spazm. 
I przyjdzie taki moment (zapewniam, że przyjdzie), kiedy to mamuśka będzie rozdawać karty. Ha!

6 komentarze:

rodzinny wywczas majowy na oflajnie

12:34 PM Unknown 8 Comments



Jak głosi zachodniosłowiańska tradycja - nie ma majówki bez wywczasu i wałówki,
a że pogoda była lepsza niż gorsza, a dzieci paliły się do przygody, ruszylim w głuszę.
Jest w Polsce jedno miejsce, w którym nie ma zasięgu nawet komórka Chucka Norrisa.
To działka moich rodziców.

Tutaj nie sprawdzisz, czy ktoś zalajkał cię na fejsie,
Ba, nawet esemesa wyślesz jedynie jak dogonisz jedną kreskę, gdzieś między stołem na tarasie a wschodnim pokojem na piętrze.
Żadne 3G, jaki tam EDGE...
cisza, spokój...
oflajn.
Dla onlajnowych adiktów to istny horror,
dla mnie miła odmiana i chwilowe zerwanie się z technologicznej smyczy, która niestety z biegiem lat staje się coraz krótsza i krótsza.

Był relaks, córuchny miały raj.
Trawa, piach, robale - kwintesencja rodzinnego wywczasu.

Bubu pogłębiła fascynację ziemią, rozrzucając, rozsmarowując, a w chwilach nieuwagi dorosłych, zapalczywie ją konsumując.
Nie mniejszą ekscytację wywoływały u  niej kręcące się na wietrze wiatraczki, stanowiące niezbyt (niestety) skuteczny oręż do walki z kretem.
Ale kogo by obchodził kret, skoro walka z wiatrakami okazała się pierwszorzędną rozrywką.

Judy bawiła się równie dobrze ganiając motyle, uciekając przed mikromuszkami i prześladując młodszą. W swoim niezwykle napiętym grafiku znalazła nawet miejsce na grę na flecie i ćwiczenie pisania literek, Czyżby mózgowie zaczynało funkcjonować w zakresie szerszym niż dotychczas? Obiecująca wizja.
W czasie gdy Bubu pod czujnym okiem babci pozostawała w objęciach Morfeusza, odbyliśmy we trójkę spacer po lesie, połączony z inscenizacją ucieczki przed Babą Jagą i poszukiwaniem potwora ze zrogowaciałymi piętami. Przeżycia niezapomniane.

Nie obyło się oczywiście bez fochów/foszków/grymasów wykrzywiających twarzoczaszkę.
Ale, ale, były też uśmiechy. Oto niezbity dowód.



Tak, tak, mierzwa na głowie wyprodukowana została dnia poprzedniego. Cóż, zdecydowałam, że w razie impasu zastosuję manewr Aleksandra Wielkiego na węźle gordyjskim. Relaks (czyt. lenistwo) ponad rozsądek - w końcu to majówka.

Co tu kryć, była LABA.
Dzięki mojej mamie, niezrównanej także w kwestii pichcenia,  mieliśmy podane pyszne i pachnące jedzonko. Ukłony dla najzłotszej kobiety pod słońcem.

Czegóż można chcieć więcej?
Sama nie wiem.
Warto zapytać o zdanie mojego kochanego męża, który co i rusz puszczając mi oczko dokumentował z różnych perspektyw nasz rodzinny oflajnowy wypad. 



8 komentarze: