Consummatum est
Wielki Piątek.
Nie wypada być niepoważnym.
Nie planowałam niczego pisać, ale coś mnie tknęło.
Tradycyjnie, rokrocznie uczestnicząc w transmisji drogi krzyżowej z Koloseum zdałam sobie sprawę, że rok temu inaczej przeżywałam ten czas.
Radość z narodzin młodszej córki gasiła dręcząca wiadomość o chorobie najbliższej mi osoby.
Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że to doświadczenie (ten krzyż) wpłynęło na mnie w istotny sposób.
Zmienił się mój stosunek do życia.
Teraz wiem, że chwile dające nam psychiczny komfort są nie do przecenienia.
Nie zadręczam się tym, co niewarte zadręczania.
Minął rok, ścisku w gardle brak.
Kocham swoją rodzinę.
Jest dobrze.
:) będzie dobrze! u nas nie tak poważnie, ale narodziny mojej drugiej córki (6 lat wyczekiwanej) zbiegły się z moją olbrzymią depresją a potem z chorobą mojego, (jego choroba jest poważna, mocno, ale pod kontrolą da się żyć)
OdpowiedzUsuńbuźka*